loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

WWVAC2AM
White Water Valley Annonymous Climmber's 2 Annual Meeting

okiem Tomtoma.

Dzień 1

Tym razem obyło się bez pełnych rozpaczy suplik z bazy o niezbędne do działalności górskiej procenty. Nie będzie grupy wsparcia, nie będzie piekących się nad resztkami ogniska rachitycznych kiełbasek. Całkiem prozaicznie trzeba zarzucić graty na plecy, obrócić się zadem do sklepu i leźć do góry. Na horarni bez zmian, z wyjątkiem odnowionego i powiększonego wezwania do wniesienia opłaty za taborzenie. Zasadniczą zmianą jest natomiast powalający widok z polany, który mimo wielu wizyt widzę po raz pierwszy, więc mądrzę się jak najęty, lansując się wręcz nieprzyzwoicie i myląc przy okazji Zadni Gerlach z Rumanowym. Pchełce zdaje się to nie przeszkadzać, więc popuszczam wodze topoznawczości, mało brakuje do pokazania gdzie Osobitą widać. Na taborze pusto i cicho. Poręczujemy więc dojście do sraczyka i wodopoju, pomni zeszłorocznych dramatów i pędzimy rozpoznać bojem dzikie ostępy zwisające progiem nad głowami. Na górze okazuje się, że plan mieliśmy mało oryginalny - nad stawem siedzi już dwóch kolesi o nastawieniu fotoamatorskim, więc cała plaża nie jest nasza. Chwilę później uśmiecham się do wspomnień, bo chłopaki robią wszystko, żeby nie znaleźć wygodnej autostrady wiodącej środkiem doliny, dokładnie tak samo jak my rok temu. Skutkiem tego wyprzedzamy towarzystwo po drodze na wyższe piętro. Zasiadam sobie wygodnie, rozglądam się po okolicy i słyszę stuk. Cóż to - czyżby duch Birkenmajera zrzucał skalną drobnicę? Nie, to tylko Pchełce szczęka opadła i potoczyła się po kamieniach. W sumie nie ma co się dziwić, widok zapiera dech w biuście. Krótki przegląd okolicy w poszukiwaniu okapu czy koleby zakończono sukcesem, dzięki czemu przelotny deszcz nie zmoczył nas tak bardzo, jak przybyłych w międzyczasie fotografów. Nie bójmy się tych słów - lenimy się maksymalnie, dywagując czy aby sympatyczny kaczorek żeglujący po stawie nie jest przypadkiem filancem z zasilaniem bateryjnym. Jak się okazało był, gdyż po zrobieniu kilku rundek połączonych z łypaniem okiem w bliskości zajętego przez nas brzegu wzniósł się ponad próg i odleciał w kierunku Smokovca, natomiast my przy pomocy transportu własnego powróciliśmy na tabor.

Po kolacji rozpoczęło się wyczekiwanie na kolejnych klubowiczów. Przed zmrokiem pojawia się legendarny pogromca rzęchów Spaślak w towarzystwie Bożenki, umordowani niemożebnie, a to głównie z powodu plecaków tradycyjnie w przypadku tego zespołu wyglądających na spakowane pod kątem miesięcznego pobytu w Górach Czerskiego. Nieco później z krzaków wyłania się zespół chłopaków z Zębu, więc tabor zaczyna nabierać ciała i masy. Solidne umasienie odbyło się późno w noc, kiedy to przybyła szybka trójka w postaci Irka, Capreolusa vel Prometeusza oraz Yogiego, acz fakt ten stwierdziłem dopiero wtedy, gdy rozpoczął się

Dzień 2

Budzi mnie szczekanie psa. W sumie nic dziwnego, wieczorem za kołnierz nie wylewałem, trąbienie słonia też nie byłoby zaskakujące, więc śpię dalej. Godzinę później nic jednak nie trąbi tudzież żadna biała myszka nie popiskuje, jedynie Spaślak w namiocie obok chrapie słodko, ignorując krótkie szczeknięcia. Bohatersko postanawiam wygramolić się ze śpiwora. Na zewnątrz wita mnie widok uśmiechniętej wilczej mordy, domagającej się jednoznacznie zrobienia coś z przywleczonym na podest patyczkiem. Tajemniczy zwierz sprawia wrażenie dobrze odżywionego, więc do czasu powstania reszty zespołu nie nudzę się zbytnio, aby go nie skłonić do bardziej inwazyjnych form nacisku. Sekret wyjaśnia się po przebudzeniu Pana Prezesa - pies jest teoretycznie pożyczony, tak naprawdę kradziony, wabi się Yogi i specjalizuje we wkurzaniu wszelkiej maści policji jawnych, tajnych oraz dwupłciowych. Przy śniadaniu decydujemy o wyborze drogi, upewniamy się u rozleniwionego prezesa co do jej przebiegu, zapadamy zgodnie z wytycznymi w las i gubimy wyraźną ścieżkę po trzech minutach. Na twarzy przyzwyczajonej do takich ekscesów Bożenki maluje się lekki fatalizm, natomiast weteranowi alpejskiemu Pchełce oczy rosną do rozmiaru solidnych talerzy w miarę przekraczania kolejnych wykrotów, gęstych paproci, dziurawych trawników i łanów kosówek. Nieco powyżej lasu ruszam na poszukiwanie zgubionej drogi, acz pomny czerwcowego nastąpienia na misiowy zadek posuwam się z duszą na ramieniu. Zwiad kończy się sukcesem, więc zasuwamy jakby raźniej w górę, gdzie wita nas widok jak z bajki - tu pagórek, tam pipancik w stromej grani, ówdzie trawiasto-skalisty zeroplusowy rzęch, a środkiem tego interesu przez landrynkowo zielony płaskowyż płynie sobie potoczek. Nic tylko chatę postawić, owce hodować, a wieczorami gręplować wełnę i na gęślach grać. Tymczasem stan pogody goni nas niestety w górę. Padający z przerwami deszcz powoduje kilka rzeczy: po pierwsze nici z łojenia najładniejszego tatrzańskiego nunataka, po drugie nowe buty tracą moje zaufanie, po trzecie wreszcie starą taterniczą metodą na deszczu robimy się dla siebie nieprzyjemni, acz na krótko.

Nieprzyjemnie zrobiło się za to na taborze. Tłok, smród suszonych gaci, zgraja pożal się Boże turystów z tej nacji cieniasów co Sudety za frajer w 38' oddała, po prostu skandal. Zamiast chłopaków z Zębu jest inna trójca z Zębu, jak się okazało potem - najbliższa rodzina, całkiem zresztą sympatyczna. Mimo tych trudnych warunków zdobyto wystarczający lebensraum do suszenia ciuchów i produkcji obiadu, w trakcie którego na tabor przybyła czołowa ekstremalistka klubowa Julia vel Dziecko z Lasu w asyście Beatki. Impreza jak zwykle była super. Prezes szydził z lipcowych nosicieli żelastwa, Pani z Zębu ich broniła, Capreolus uczciwie polewał, bracia Czesi starali się ignorować werbalne zaczepki i nawet nonszalancko udawali grę w szachy, pies Yogi sprawiedliwie zaczepiał wszystkie obecne nacje patyczkiem lub kamyczkiem, a tomtom jak co roku się sponiewierał, acz z braku brazylijskich klapek wyhamował na tyle, by przed padnięciem w ramiona Morfeusza umyć zęby. Wściekle głodny miś patrzył na to wszystko drugiego brzegu potoku, jednak kiedy upewnił się, że to JKW, machnął łapą i poszedł spać.

Dzień 3

Poranek wstał ciężki. Z racji niepewnej pogody i przyczyn pozasportowych, mających swą genezę w poprzednim wieczorze, pobudka solidnie rozciągnęła się w czasie. Jako pierwszy zebrał się i wystartował w kierunku Małej Wysokiej zespół Spaczy Na Dechach w składzie Julka & Beata, chwilę potem z czeluści namiotów wychynęły zaspane twarze nocnych przybyszy - blondi i bruneta, znanych szerzej jako Dominika i Cheniu. Reszta klubowiczów przeciągając się leniwie lepiła śniadanie, rozważając możliwe warianty. Inspektorzy PEPIK - Kocia £apka i Stary Œwistak zdecydowali się wykonać trawers przez podest do śpiworów, niedługo później w kierunku najbardziej rzęchowatej okolicy tatrzańskiej wyszła dwójka Pchełka i Szumi Mi W Głowie Tomtom, a chwilę po nich w podobnym kierunku udała się reszta klubowiczów w towarzystwie służbowego psa, który za żadne skarby nie chciał pozostać na dole.

Popołudnie na taborze upłynęło w rytmie zniknięć, powrotów i odwiedzin. Zniechęcony niepewną pogodą zespół PEPIK zwinął żagle i odpłynął do lokalnego Namche Bazar, kolejno wracały zmęczone acz zadowolone zespoły, w międzyczasie zniknęli bracia Czesi. W zamian mieliśmy wizyty różnych sławnych person, jak to słynnego pogromcy niedouczonych łapiduchów Kajetana w asyście trzech przeuroczych młodych dam oraz legendarnego wychowawcy wspinaczkowego narybku Zbyszka Wacha, wiodącego ze sobą wsparcie moralne w postaci sympatycznego księdza-wspinacza. Kajetan ponoć próbował wyciągnąć flaschenzugiem Julkę znad skraju przepaści życiowej, w którą z własnej i nieprzymuszonej woli sama wlazła (niestety bez sukcesów), natomiast Zbyszek pogadał o wyższości litej skały nad rzęchową turystyką, pożyczył łyżeczkę, zjadł jogurt i zniknął jak sen jaki złoty. W trakcie obiadu bracia Sarenki przysłuchiwali się uważnie klątwom i kalumniom rzucanym przez tomtoma na nowe buty, by po namyśle przechrzcić je z racji wyprodukowania tychże przez małe żółte łapki na "Rachina", a ich podeszwę na "Chibram", ku ogólnej wesołości wszystkich zainteresowanych. W odróżnieniu od ekscesów sprzed doby impreza sobotnia toczyła się delikatnie, w takt serwowanego przez Beatkę i Julię grzanego wina, popijania oszczędnie resztek wódki polewanej przez Chenia i ostatniego smętnego acz smacznego piwa wyciągniętego z czeluści pchełkowego namiotu. Do nostalgicznej atmosfery dostosował się nawet służbowy pies, najwyraźniej przemęczony intensywną pracą na wysokościach.

Dzień 4

rozpoczął się wizytą kontrolną pana i władcy okolicy. Martin przybył na drżący z zimna tabor w krótkich gaciach i klapkach, skontrolował ściągalność płatności, po czym zakomunikował, że właściciel służbowego psa nie będzie robił scen o krótkotrwałe jego użyczenie, jeśli zostanie jak najrychlej zwrócony. Nieszczególnie zachwycony tym stanowiskiem Yogi krył się nieco po krzakach, jednak uznał rozsądnie, że z Martinem nie ma co zadzierać i zarzucony wraz z patykiem na ramię leśniczego powędrował do domu. Podobnie uczynił zespół kobiecy, udręczony nieco przez skutkującą spaniem na dechach niechęć do taszczenia namiotu. Pozostali ekstremaliści zarządzili wyprawę, uwieńczoną zdobyciem jednej kopki oraz jednego żlebu, przy stosunkowo niewielkich stratach w ludziach i sprzęcie (dwóch ciężko rannych i jeden poobijany aparat), co w porównaniu do alpejskich wyczynów legendarnych uczestników ekstremalnych akcji ratunkowych w asfaltowo - leśno - pustynno - stepowych ostępach Jury Krakowsko - Częstochowskiej należy uznać za wynik przyzwoity. W drodze powrotnej nikomu się nie spieszyło, niektórym nawet do tego stopnia, że pozostali na taborze do dnia następnego, zawzięcie walcząc o utrzymanie ognia i zajadając pyszne grzanki w atmosferze błogości zupełnej i wzajemnego zrozumienia.

The Cast (w orderze apiransu):

Pchełka
Tomtom
Bożenka alias inspektor Kocia Łapka
AndrzejZ alias Spaślak alias inspektor Stary Świstak
Capreolus alias Prometeusz
Irek
Yogi, czyli pies filanca
Beatka
Julka
Dominika
Cheniu

special guest star:

Kajetan z przeuroczą obstawą

special cameo appearance:

Rami z Księdzem

oraz:

chłopaki z Zębu z rodziną
Bracia Czesi
horar Martin.

Tomtom

Zapraszam również na relację fotograficzną (fot. D. Kowalewska, I. Gosztyła) oraz zdjęcia Pchełki jak również zdjęcia Tomtoma

W przypadku jakichkolwiek komentarzy lub pytań, podaję adres e-mail Klubu: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub zapraszam na forum dyskusyjne na stronie klubowej.

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci