loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Moje wspinaczkowe początki

"Wspinaczka .... to nie dla mnie, trzeba mieć naprawdę mocne łapska i być zupełnie pozbawionym lęku wysokości, ponadto za późno by się tym zająć." Tak często myślałem spotykając na turystycznych szlakach obładowanych sprzętem gości idących pod ściany lub wracających spod nich.

Niemniej jednak pociągała mnie wizja nie bycia ograniczonym ścieżką i przemieszczania się bardziej w pionie niż w poziomie.

Jako mniej lub bardziej aktywny uczestnik forum na topr.com.pl wyczytałem pewnego dnia, że organizowane jest spotkanie w Roztoce i że jednym z punktów programu ma być wejście na Mnicha.

"Spotkanie to świetnie" - pomyślałem -"Wejść na Mnicha - zobaczymy czy wypali - może się uda.".

Przyjechaliśmy na spotkanie, moja lepsza połowa i ja (pominę milczeniem wszystkie zabiegi dyplomatyczne konieczne do wyciągnięcia mojej Ani w góry).

Ostatniego dania spotkania, w niedzielę zgodnie z wcześniej ustalonym planem wyruszyliśmy całą Grópą do Morskiego Oka celem podjęcia próby wejścia na Mnicha. Cała impreza była możliwa dzięki Jarkowi (głęboki ukłon) i dwóm gościom z TOPR'u (też bardzo głęboki ukłon).

Podeszliśmy pod płytę, co dla mojej Ani było samo w sobie wystarczającym przeżyciem i następnie na wędce byliśmy wciągani na półkę pod szczytem, skąd drapaliśmy się na górę. Zejście odbywało się przez opuszczenie do podstawy płyty. Dość powiedzieć, że strach przed ekspozycją, wysokością itp. w pewnym momencie u mnie ustąpił i przestał mnie paraliżować, co pozwoliło mi czerpać prawdziwą radość z tego co robię.

Po zejściu, mając w pamięci słowa Darka (też głęboki ukłon ;-)), że wspina się w miejscach , które można przejść bez morderczego treningu, zacząłem się zastanawiać: "Może warto spróbować, przecież jest mnóstwo miejsc w które można dojść nie będąc wyczynowcem.... Tylko od czego zacząć. Najrozsądniej zacząć od początku czyli od kursu skałkowego". I tym sposobem po długich rozważaniach, podjąłem decyzję o udaniu się na kurs skałkowy.

Korzystając z działu "Wspinanie" na stronie topr.com.pl rozejrzałem się po stronach internetowych szkół wspinaczkowych, zasięgnąłem języka na forum dyskusyjnym i napisałem do kilku szkół mail'a z zapytaniem o terminy kursów weekendowych. Ze względu na dogodny dojazd i możliwość dostosowanie terminów zdecydowałem się na szkołę Danusi i Zbyszka Wachów. Udałem się do lekarza po zaświadczenie o dobrym stanie zdrowia, umówiłem się na termin, wpłaciłem zaliczkę i przyjechałem na pierwszy weekend.

Może jeszcze jeden istotny fakt. Kilka tygodni przed rozpoczęciem kursu nabyłem książkę o podstawach wspinania, węzłach, budowie stanowisk itp.. Przebrnąłem przez nią i nauczyłem się wiązania węzłów.

W pierwszym z trzech weekendów kursu trafiłem na grupę, która była w środku swojego kursu, nie licząc jednej osoby, która podobnie jak ja robiła kurs weekendowo i właśnie go kończyła.

Po przyjeździe i załatwieniu formalności, otrzymałem sprzęt osobisty - uprząż dolną, uprząż górną, kask, pętelkę z linki 6mm i ruszyliśmy w skały. Tam instruktorzy zajęli się resztą grupy, a ja biernie słuchałem. Usłyszałem o kościach, punktach asekuracyjnych, linach itp. Następnie grupa zaczęła się wspinać, a ja z jeszcze jednym chłopakiem, który musiał podszkolić wiązanie węzłów i ze Zbyszkiem Wachem poszliśmy na górę, gdzie wspinające się zespoły zakładały stanowisko pośrednie i ruszały dalej. Od tyłu do tego miejsca prowadziła bardzo wygodna ścieżka. U góry Zbyszek polecił, mojemu towarzyszowi niedoli ;-) aby wiązał poszczególne węzły i jednocześnie mnie ich uczył. Ponieważ wszystkich węzłów uczyłem się wcześniej, to wiązanie nie nastręczało mi żadnych problemów. Po ok. 20 min. Zbyszek widząc, że nie ćwiczę tego co powinienem zapytał czy znam już wszystkie węzły. Odpowiedziałem, że tak, na co Zbyszek mnie przeegzaminował. Widząc jak sobie radzę krzykną do Danusi "On zna węzły lepiej niż większość z nich po 3 dniach." ;-). W związku z ty tym Zbyszek zajął się wspinającymi się zespołami, a Danusia poszła z nami założyć stanowisko do wędki. Otrzymaliśmy wykład jak to należy zrobić poparty "lekcją" praktyczną. Następnie zeszyliśmy na dół i zapytano mnie czy chcę się wspinać, odpowiedziałem, że oczywiście. Zapytałem jeszcze o trudność drogi - była to ok. 15m rysa o wycenie IV. Ruszyłem w górę i mimo, że była to pierwsza pokonywana przeze mnie droga wspinaczkowa (nie licząc II na Mnichu) przeszedłem. Ręce zaczęły mi mdleć w 2/3 drogi, bo oczywiście nie umiałem jeszcze dobrze używać nóg, ale dałem radę . Zszedłem z tyłu skałki i otrzymałem lekcję dotyczącą asekuracji wspinającego się na wędkę, co chwilę później mogłem przećwiczyć w praktyce asekurując wspinającego się partnera. Później asekurowałem jeszcze dwie osoby i drugi raz zrobiłem tą samą rysę. Na koniec tego bardzo owocnego w doświadczenia i wrażenia dnia wykonałem jeszcze zjazd. Zbyszek zabrał mnie na szczyt skałki, gdzie było założone stanowisko zjazdowe, opowiedział o zasadach budowy takiego, polecił mi założyć asekurację do zjazdu z węzła zaciskowego, następnie wpiąć przyrząd i ruszać w drogę. Emocji miałem masę (skałka miała ok. 30m), ale podobnie jak na Mnichu zdołałem zapanować nad własnym strachem na tyle, aby wykonać wszystko poprawnie. Po zjeździe wróciliśmy do Rzędkowic, gdzie mieliśmy nocleg w pokojach gościnnych u Wachów. Zjedliśmy obiad, potem część grupy poszła na ognisko, a ja poszedłem spać (w końcu byłem na nogach od 3.30 tego dnia).

Następnego dnia pojechaliśmy do Mirowa. Zaczęliśmy od nauki asekuracji w kluczu zjazdowym, a potem było wspinanie. Ja szedłem na drugiego w zespole z gościem, który poprzedniego dnia uczył mnie węzłów. Na początek było IV+, przy którym w pewnym momencie nie wiedziałem co zrobić, więc chwyciłem się ekspresu, potem zejście z asekuracją po ściance ok. 6 m w terenie II+ - III.

Potem robiliśmy drogę o wycenie V (oczywiście w jednym miejscu, a nie na całej długości). Doszedłem do największej trudności i stałem nie wiedząc co mam dalej zrobić! Byłem przekonany, że nie ma możliwości, abym to przelazł. Na koniec stwierdziłem "Raz kozie śmierć" i ruszyłem. Ku mojemu zdziwieniu przelazłem i to znacznie łatwiej niż się spodziewałem (jak stanę na palcach, to mogę wyciągnąć łapsko na prawie 2,5 m :-)). Zejście ponownie z asekuracją w terenie II-III. W przerwach pomiędzy wejściami wziąłem kości i tricam'y i uczyłem się je osadzać w szczelinach. Po osadzeniu wiązałem się do kości i próbowałem ją wyrwać własnym ciężarem ciała przez podskok do góry i upadek tak aby zawisnąć na punkcie asekuracyjnym całym ciężarem.

Około 16.00 mieliśmy przerwę, którą wykorzystałem udając się do kościoła, a po powrocie porwałem się na rysę o wycenie V+. Byłem już trochę zmęczony a droga była długa, dobrze 25-30m z trudnościami na odcinku min. 10m. Robiłem to na wędkę i musiałem często korzystać z bloku żeby odpocząć. Walczyłem długo ale mimo narastającego zmęczenia udało mi się przejść. Styl był fatalny, ale to była dopiero, moja 4 droga wspinaczkowa w życiu, więc i tak byłem z siebie zadowolony. Zszedłem na dół, pojechaliśmy do Rzędkowic, wziąłem szybki prysznic i ruszyłem w drogę powrotną.

W następny weekend trafiłem na początek kursu. Dwie osoby przyjechały dzień wcześniej, a cztery rozpoczynały w sobotę.

Na początek było rozdzielenie sprzętu i nauka węzłów, oraz wykład na temat spraw podstawowych to znaczy liny, taśmy, karabinki i cała reszta tego żelastwa. Po południu pojechaliśmy w skałki, gdzie zdążyliśmy przejść jedną drogę.

Następnego dnia rano pojechałem do kościoła, a o 10 ruszyliśmy na Górę Aptekę. Cześć ludków ruszyła na piechotę, ja razem z jednym dziewczęciem wziąłem sprzęt, liny i pojechałem samochodem. Drogę pokazywał nam jadąc przodem Irek z Jurajskiego Klubu Wysokogórskiego. Zanieśliśmy sprzęt pod ścianę i rozpakowaliśmy. Ubrałem się w uprząż, wziąłem trochę sprzętu i poszedłem ćwiczyć zakładanie stanowisk. Zdążyłem zbudować trzy punktowe stanowisko z kości (w tym jeden punkt ustawiony tak, aby przeciwdziałał wyrwaniu stanowiska do góry i rozpocząłem budowę drugiego, kiedy na rowerze dojechał Zbyszek. Ocenił wyniki mojej pracy, po czym zebrał sprzęt i osadził punkty na drodze, którą mieliśmy przechodzić. W tak zwanym międzyczasie doszła do nas reszta kursantów. Stworzyłem z jednym z nich zespół i ruszyłem do przodu (gość w moim zespole wspinał się znacznie lepiej niż ja - chadzał często na sztuczną ściankę). Przeszedłem drogę (prostą jakieś III+), wpiąłem się do przygotowanego stanowiska, założyłem półwyblinkę i po sakramentalnej wymianie komend : "możesz iść", "idę", "chodź". Asekurowałem partnera aż do stanowiska, po czym wpiąłem mu auto. W czasie kiedy my się wspinaliśmy Danusia przygotowała razem z pozostałymi stanowisko do wędki. Ja z partnerem zszedłem na dół i odpocząłem chwilę. Poprosiłem innego gościa o asekurację i ruszyłem na właśnie przygotowaną wędkę (rysa o wycenie IV+). Niestety w pewnym momencie stopa wyjechała mi ze stopnia i zawisłem (nie mogę powiedzieć, że odpadłem bo zjechałem może ze 20 cm). Odpocząłem kilka sekund i ruszyłem dalej do góry, wchodząc na szczyt bez dalszych niespodzianek. Podczas mojej walki w rysie Danusia przygotowała stanowisko zjazdowe i wszyscy którzy wychodzili na górę zjeżdżali z asekuracją z węzła zaciskowego. Na koniec dnia Zbyszek przygotował punkty przelotowe na dość ciekawej drodze (coś koło IV, IV+) z kominkiem o szerokości ok. 1m, idealnym na zapieraczkę. Znów ja prowadziłem. Niestety wybraliśmy za krótką linę, wiec musiałem zbudować stanowisko i asekurować partnera do stanowiska, potem przekazałem mu cały sprzęt i zmieniliśmy się na prowadzeniu. Mój partner doszedł do szczytu i miał zbudować stanowisko. I tu wyszedł problem, bo okazało się, że nie nauczył się węzłów i nie potrafi tego zrobić. Zbyszek go przećwiczył u góry, a ja w tym czasie sterczałem na skale i czekałem. Po ok. 15-20 minutach stanowisko było gotowe i mogłem ruszyć naprzód. Wyszedłem do góry, w bezpieczne miejsce, wypiąłem się ze stanowiska i zszedłem na dół. Kiedy ostatni zespół zakończył wspinaczkę, zebraliśmy sprzęt, zapakowaliśmy go do mojego samochodu i odwiozłem go do Rzędkowic. Całe szczęście poniedziałek miałem wolny, więc mogłem wyruszyć następnego dnia rano i oszczędzona mi była nocna droga do Gdańska.

W ostatni weekend jak poprzednio trafiłem na początek kursu, tylko że tym razem po wprowadzeniu Zbyszka do mnie należało omówienie lin, taśm oraz pokazanie i omówienie węzłów. Zbyszek tylko poprawiał i uzupełniał to co ja miałem do powiedzenia. Po części teoretycznej przyszedł czas na praktyczną naukę węzłów. Po ok. godzinie ćwiczeń Zbyszek polecił reszcie ćwiczyć, a mnie zabrał na tyły domu, gdzie na specjalnie przygotowanej ścianie przećwiczył ze mną podstawowe metody autoratownictwa: uwalnianie się od ciężaru asekurowanego partnera, podchodzenie na linie za pomocą prusików, spuszczanie partnera na długość 2 lin z węzłem pośrodku. Na koniec dnia ćwiczyliśmy wyłapywanie odpadnięcia na oponie. Wyglądało ta tak, że przypinaliśmy się uprzężą do auta, dwie osoby wyciągały oponę o wadze ok. 30 kg. na wysokość 5-7m, po czym Zbyszek zwalniał zaczep i trzeba było oponę "wyłapać" tak aby nie dotknęła ziemi. Raz asekurowaliśmy oponę z przyrządu, a raz z półwyblinki. Jeżeli ktoś się źle ustawił i nie miał napiętego auta, to nieźle szarpało. Za pierwszym razem opona ustawiła mnie w linii, a za drugim gdy dobrze napiąłem auto i ustawiłem się tak aby cała siłą byłą przekazywana bezpośrednia na auto, to prawie nie poczułem uderzenia.

Następnego dnia po porannej wizycie w kościele, jak zwykle ruszyliśmy w skałki. Pojechaliśmy ponownie do Góry Apteki. Ponownie wziąłem sprzęt, Danusię i jeszcze trzy osoby do samochodu i pojechaliśmy. Zdążyliśmy zbudować pod nadzorem Danusi stanowisko do wędki, kiedy przyjechał Zbyszek. Tym razem miałem poprowadzić dwie drogi przygotowując wszystko samemu - miał to być mój egzamin. Ruszyłem na znaną mi drogę III+, asekurowany przez Zbyszka, zakładając punkty przelotowe dotarłem na górę, zbudowałem stanowisko wykorzystując dwa ucha skalne, założyłem sobie auto, wybrałem linę i asekurowałem Zbyszka w czasie podejścia. Kiedy do mnie doszedł wykonałem zjazd z jedną przesiadką na półce w środku ściany. Następnie wziąłem sprzęt i poszedłem na drogę z metrowa szczeliną. Tym razem to do mnie należało osadzenie przelotów. Na górze zrobiłem sobie auto, potem znalazłem jedno bardzo ładne ucho i szczelinę idealną do pewnego osadzenia kości i zbudowałem stanowisko wyblinkowe z jednej długiej pętli. Wpiąłem drugi karabinek zakręcany, wybrałem linę, założyłem półwyblinkę i asekurowałem Zbyszka na szczyt. Po dojściu na szczyt Zbyszek pogratulował mi, zdania egzaminu ocenił mnie pomiędzy dobry a bardzo dobry i powiedział, że teraz mam umiejętności pozwalające w skałki jeździć samodzielnie.

Zszedłem na dół, ale czułem lekki niedosyt wspinania, więc skorzystałem z wędki wiszącej na drodze V+ oraz uprzejmości Irka, który zgodził się mnie asekurować (choć już się zbierał do odejścia - stąd ukłon ode mnie) i ruszyłem do góry. Doszedłem do trudności i znów zdębiałem, co dalej. W końcu po długiej dyskusji ruszyłem ... i dzięki moim długim łapkom, przelazłem bez szczególnych problemów (aż sam byłem zdziwiony). Zszedłem na dół, pożegnałem się ze wszystkimi i z Danusią pojechaliśmy do Rzędkowic. Tam dostałem świadectwo i skierowanie na kurs tatrzański. Zdałem sprzęt osobisty, spakowałem rzeczy i ruszyłem w drogę powrotną do Gdańska.

Podsumowując chciałbym podziękować wszystkim, którzy mieli udział w tym że na kurs skałkowy poszedłem, więc Jarkowi, Darkowi i TOPR'owcom, którzy mnie asekurowali na Mnichu oraz szczególnie Zbyszkowi i Danusi Wachom, którzy mnie szkolili.

Ponadto wszystkich chętnych do wzięcia udziału w kursie wspinaczkowym szczerze zachęcam do zaopatrzenia się w przyzwoitą książkę na temat wspinania, przyswojenia sobie podstawowych wiadomości teoretycznych i nauczenia się węzłów, jest to minimum, które każdy może zrobić w domu, a potem pozwala to skupić się na rzeczach najistotniejszych a nie na tym jak te cholerne sznurki razem splątać.

Michał Wyżlic

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci