loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Zapszamy do lektury wywiadu z Januszem Kurczabem, legendą naszego himalaizmu, organizatorem wielu wypraw i autorem znaczących pierwszych przejść w górach świata.

 Ireneusz Gosztyła: Byłeś świetnym szermierzem. Jak to się stało, ze nagle zaraziłeś się na cale życie górami. Jaki był twój pierwszy kontakt ze wspinaczką?

Janusz Kurczab: Moja droga do wspinania była bardzo naturalna, powiedziałbym - prawidłowa. Jako 9 - 12-letni chłopiec kilkakrotnie wyjeżdżałem w okolice podgórskie - do Jeleniej Góry, do Lachowic (niedaleko Suchej Beskidzkiej) i do Bukowiny Tatrzańskiej. Góry widziałem i fascynowały mnie, ale nie mogłem po nich chodzić. Opiekunowie nie byli zainteresowani dłuższymi wycieczkami, a na samotne wypady, lub w gronie rówieśników - byłem za mały.

            W wieku 16 lat pojechałem po raz pierwszy samodzielnie na wczasy do Zakopanego i wtedy rozpocząłem właściwą turystykę: Giewont, Orla Perć, Kościelec. Jeszcze z modną wówczas ciupagą, która tylko mi przeszkadzała w górach. Później przyszło zainteresowanie literaturą górską (m.in. "Tragedie Tatrzańskie" i "Sygnały ze skalnych ścian" Żuławskiego). Latem 1956 r. na moim pierwszym treningowym obozie szermierczym, a odbywał się w Zakopanem (miałem wówczas 19 lat), namówiłem dwie koleżanki na wycieczkę po znanej mi już Orlej Perci. Tam po raz pierwszy zobaczyłem taterników w akcji. Wspinali się na pd. ścianie Zamarłej Turni, prawdopodobnie na drodze Motyki. Wkrótce po tym, podchodząc na Kozie Czuby, spotkaliśmy schodzącą dwójkę taterników związanych liną. Początkowo zdziwiło mnie to, że asekurują się na szlaku turystycznym, ale gdy przyjrzałem się bliżej, zwróciłem uwagę, że jeden z nich jest zakrwawiony. Okazało się, że doznał zawrotu głowy, stracił równowagę na eksponowanej ścieżce pod wierzchołkiem Koziego Wierchu i zaczął się staczać. Na szczęście, po kilku czy kilkunastu metrach, jakoś się zdołał zatrzymać. Był trochę potłuczony ale ocalił życie. Poruszeni tą opowieścią i chętni do ew. udzielenia pomocy, zeszliśmy z taternikami do Murowańca. Po paru latach, gdy już zacząłem się wspinać, poznałem tego poszkodowanego taternika - to był Adam Zyzak, a jego partnerem wówczas był Jan Majchrowicz.

            Te wydarzenia - widok wspinających się na Zamarłej Turni i "akcja ratownicza" - wywarły na mnie duże wrażenie i myśle że, obok lektury Żuławskiego, chyba były decydującym bodźcem, żeby zapisać się na kurs taternicki. Nie pamiętam już jak ale wiem, że sam trafiłem do Klubu Wysokogórskiego - jesienią tego samego roku (1956) uczestniczyłem w kursie teoretycznym (wykładowcy to m.in. Zenon Węgrzynowicz, Ryszard Karpiński i Czesław Momatiuk), wiosną 1957 r. odbyłem szkolenie skałkowe (pod okiem Jana Długosza i Andrzeja Pietcha), zaś latem - szkolenie tatrzańskie (moimi instruktorami byli Stanisław Kuliński i Barbara Jaroszewska). W Klubie Wysokogórskim spotkałem paru moich kolegów z liceum - w szkole nie wiedziałem, że podzielają moje zainteresowania.

IG: Byłeś instruktorem Jerzego Kukuczki - Jak wspominasz tą postać?

JK: Rzeczywiście, latem 1966 r. dosyć przypadkowo (ktoś z instruktorów nie przyjechał) zostałem zaangażowany w Morskim Oku przez Jerzego Rudnickiego ("Druciarza") jako instruktor na kursie tatrzańskim Koła Katowickiego KW. Przydzielono mi 3 kursantów, z których pamiętam dwóch: Jurka Kukuczkę i Piotra Skorupę. Z tego okresu zapamiętałem Jurka jako skromnego i cichego. Jeżeli już się odzywał - to w charakterystycznej śląskiej gwarze. Był bardzo silny i zacięty. Robiliśmy wtedy m.in. lewy filar pd.-zach. ściany Żabiego Szczytu Niżniego (dr. Stanisławskiego). Starałem się, żeby to sami kursanci szukali właściwego przebiegu drogi. W pewnym miejscu pokazali mi dość gładką, lekko przewieszoną ściankę. Któryś z nich zaatakował i cofnął się. Wyraziłem wątpliwość, czy jesteśmy na dobrej drodze. Wtedy wyszedł na czoło Kukuczka i wydarł właściwie na samych rękach aż do łatwego terenu. Już nie pamiętam, czy pozostałym kursantom, jak również instruktorowi, udała się ta sztuka.

            Z Jurkiem Kukuczką wspinałem się jeszcze dwa razy. W 1973 r. wraz z Barbarą Kozłowską i Markiem Łukaszewskim zrobiliśmy I polskie przejście drogi Major na wsch. ścianie Mont Blanc, zaś w 10 lat później - I zimowe przejście Via dell'Ideale na pd. ścianie Marmolaty (pozostali uczestnicy przejścia to: Marian Piekutowski, Janusz Skorek i Zbigniew Wach).

            Jurek Kukuczka bardzo chciał jechać na K2 z wyprawą, która przygotowywałem w 1976 r. Było mi było przykro, że musiałem odmówić. Nie przemawiało za nim doświadczenie wysokościowe - wówczas nie przekroczył jeszcze wysokości 7000 m. Ponadto miał jeszcze nie zagojoną ranę po amputacji części stopy (doznał poważnych odmrożeń podczas wyprawy na Mt McKinley).

            W drugiej połowie lat 80-tych, w okresie jego największych sukcesów himalajskich, rzadziej go widywałem. Ale za każdym razem obserwowałem w nim duże zmiany, głównie w sferze intelektualnej. Zaczął mówić czystą polszczyzną, dobrze znał język angielski, był śmiały i elokwentny, stawał się bardzo "medialny". Rozmawiałem z nim na parę dni przed śmiercią. Znajdował się wtedy z Ryśkiem Pawłowskim w obozie II na pd. ścianie Lhotse i szykował do ostatecznego szturmu. Ja z grupką moich przyjaciół odwiedziłem bazę pod Lhotse i spędziłem tam kilka dni. Pamiętam, że sprawił mi dużą przyjemność w rozmowie radiotelefonicznej wspominając o tym, że byłem jego instruktorem.

IG: Czy to prawda, iż przejście lewego Filara Kazalnicy rozpoczęło nowy etap w Taternictwie i na czym on polegał.

JK: Z perspektywy czasu wydaje mi się, że w taternictwie (mówmy tylko o okresie powojennym) było kilka momentów, może nie przełomowych ale powiedziałbym tak: odzwierciedlających postęp w sposób skokowy. Takimi "skokami" były: "Wariant R" na wsch. ścianie Mnicha oraz droga Długosza na Kazalnicy w stosunku do dróg Łapińskiego i Paszuchy na tych ścianach. To był rok 1955. Pokonanie Filara Kazalnicy w 1962 r. oznaczało podobny postęp w stosunku do dróg Długosza. W późniejszych latach można by wyróżnić kolejne skoki ale, co jest zupełnie naturalne - coraz mniejsze - ze względu na postępującą eksplorację oraz stopniowe zbliżanie się do granicy możliwości. Ta hipotetyczna granica możliwości w taternictwie ciągle się przesuwa nie tylko ze względu na wzrost sprawności wspinaczy i postęp w sprzęcie, ale również - z powodu zmiany reguł gry (np. eliminowanie ryzyka poprzez spitowanie, często dokonywane w czasie zjazdu).

Filar Kazalnicy            Filar Kazalnicy jak również powstała wkrótce po nim "Momatiukówka" miały dla mojego pokolenia taternickiego jeszcze jedno istotne znaczenie. W tym czasie zaczęły się polskie wyjazdy w mityczne wcześniej Dolomity. Tylko te dwie drogi dawały wspinaczom możliwość oswojenia się z "dolomitową" ekspozycją, gdzie stopień przewieszenia dróg uniemożliwiał często wycofanie się z głównych trudności.

IG: Według Ciebie najpiękniejsza polska ściana lub droga niekoniecznie z punktu widzenia technicznych trudności.

JK: Cenię zarówno drogi, które śmiało prowadzą wprost, jak i te, które wykorzystując naturalne formacje skalne, kluczą wśród spiętrzeń lub przewieszonych partii ściany. Ważne, żeby w tym wszystkim była jakaś logika związana z terenem, a nie tylko z trudnościami. Wracając do pytania - skoro mam się ograniczyć tylko do polskiej części Tatr (a wolałbym - nie) - to wymienię 3 ściany: wschodnie ściany Mięguszowieckiego Szczytu i Mnicha, oraz zachodnią ścianę Kościelca. A jeśli chodzi o drogi, ze względu na scenerię otoczenia, za bardzo piękną drogę uważam "Ściek" na ścianie Kotła Kazalnicy. Inne moje typy - to drogi Dziędzielewicza i Sprężyny na zachodniej ścianie Kościelca. Ale uważam, że najpiękniejsze ściany Tatr leżą po słowackiej stronie: zach. ściana Łomnicy, pn.-zach. Galerii Gankowej, pn. Małego Kiezmarskiego czy pd. Batyżowieckiego Szczytu. Jest tam również wiele pięknych dróg, choćby "Hokejka" na zach. ścianie Łomnicy czy "Motyka" na pd. ścianie Małego Lodowego Szczytu.

IG: Co uważasz za swój większy sukces alpinistyczny: I zimowe wejście na Mt Blanc przez Wielki Filar Narożny czy dziewiczy szczyt Shisparé?

JK: Tego nie da się porównać. Filar Narożny to niewątpliwie moje największe osiągnięcie wspinaczkowe. Shisparé - to najlepsze osiągnięcie w kierowaniu wyprawą.

IG: Dlaczego przestałeś prowadzić wyprawy (ostatnia to K2?) byłeś jednym z największych naszych organizatorów górskich wypraw złotych lat polskiego himalaizmu?

JK: Byłem trochę zniechęcony po drugiej wyprawie na K2, gdzie znów niewiele zabrakło do końcowego sukcesu. Ale próbowałem jeszcze zorganizować zimową wyprawę na Annapurnę w 1987 r. Głównie za namową kolegów, bo ja nie byłem i dotąd nie jestem wielkim entuzjastą zimowych wypraw himalajskich. Uzyskaliśmy pozwolenie od władz nepalskich ale mieliśmy kłopot ze zdobyciem czy zarobieniem pieniędzy. Warszawa nie dawała wielkich możliwości zarobkowania na pracach wysokościowych, kandydaci na wyprawę musieli zarabiać na życie, nie mogli wszystkiego oddawać do wspólnej kasy. Planowaliśmy zaprosić do udziału Jurka Kukuczkę, któremu wtedy niewiele brakowało do Korony Himalajów. Ostatecznie musieliśmy zrezygnować, przekazaliśmy więc Jurkowi pozwolenie. Kukuczka szybko zdołał zorganizować zakończoną sukcesem wyprawę, w której z naszej strony uczestniczył tylko lekarz Michał Tokarzewski. To niepowodzenie ostatecznie przekonało mnie, że mój czas, jako organizatora i kierownika wypraw, już minął.

IG: Jesteś znany głównie dzięki swoim sukcesom w wielkich wyprawach, jednak, które ze swoich przejść tatrzańskich i alpejskich uznałbyś za przełom w swoim wspinaniu, które były najpiękniejsze i dlaczego?

JK: Jeżeli tak jest, że jestem znany głównie dzięki wyprawom, to wypada tylko wyrazić zdziwienie. Ja uważam, że moje największe sukcesy miały miejsce w Tatrach i Alpach. Za przełomowe dla mojej kariery wspinaczkowej było oczywiście I wejście Filarem Kazalnicy (1962 r.). Niemal równie wysoko cenię sobie nowe drogi na Młynarczyku i Kotle Kazalnicy ("Ściek") - obie z 1964 r. Na tych dwóch ostatnich drogach prowadziłem ponad ¾ wyciągów.

            Żadnego z przejść alpejskich nie nazwałbym przełomowym, po prostu systematycznie zdobywałem doświadczenie, czułem się coraz pewniej, najpierw w Dolomitach, a potem w Alpach lodowcowych. Najwyżej, jak już wspomniałem, cenię sobie Filar Narożny zimą, a potem - I zimowe przejście "Via dell'ideale" na Marmolacie, przejście w złych warunkach filara Walkera, a także - Croza na Grandes Jorasses, oraz drogi "przez Gruszkę" na wsch. ścianie Mont Blanc.

IG: Czy uważasz że właściwym trybem życia wspinacza jest dojrzewanie do pewnych problemów np. wspinaczka na skałkach potem Tatry, latem i zimą, potem Alpy, Kaukaz, Pamir, Hindukusz i w końcu Himalaje to dobra droga? Czy starcza na nią czasu? Czy może wspinaczka w Tatrach i skok na głęboką wodę np. w Karakorum jest lepszym rozwiązaniem dla młodego wspinacza?

JK: Prawidłowy rozwój wspinacza uważam za bardzo ważny. Ale w dzisiejszych czasach może on przebiegać nieco inaczej niż przed 30 laty. Rozwój może być przyśpieszony przez ułatwiony dziś kontakt z górami poważniejszymi od Tatr. Skok z Tatr w Karakorum jest możliwy, ale bezpieczny będzie tylko pod warunkiem odpowiedniego towarzystwa na wyprawie (doświadczeni partnerzy) oraz odpowiedniego wyboru celu (pięcio - sześciotysieczne skalne turnie a nie ośmiotysięczniki). Wspinanie w skale może być podobne w Tatrach i w znacznie wyższych górach, ale gdzieś trzeba nauczyć się poruszania i asekuracji w terenie lodowym i lodowcowym, a także poznać specyficzne niebezpieczeństwa dla tych rejonów. Lepiej to robić w Alpach. Trzeba też wziąć pod uwagę izolację zespołu w górach egzotycznych oraz ogromne koszty i niewielką skuteczność ew. akcji ratowniczej.

IG: Wielu z Twoich przyjaciół i znajomych zginęło w górach. Jak myślisz co było przyczyną ich śmierci i czego młody alpinista winien się wystrzegać?

JK: Każdy wypadek był inny i inne były przyczyny. Znam wypadki zupełnie nie zawinione, jak i wynikłe z błędnej oceny sytuacji, błędu technicznego, czy wręcz lekkomyślności. Kto się wspina tylko na sztucznej ściance i z górną asekuracją, ma niemal 100% szansę, że nie ulegnie wypadkowi (owszem, możliwa jest kontuzja), choćby wspinał się w ten sposób kilkadziesiąt lat. W górach jest inaczej. Prawdopodobieństwo wypadku wzrasta w miarę jak upływają lata chodzenia po górach. Groźne bywają zarówno nonszalancja i lekceważenie niebezpieczeństw (to u młodych) jak i rutyna oraz pewność siebie (u doświadczonych). Młodym mogę tylko radzić: zdobywajcie doświadczenie i zachowajcie szacunek do gór - są zawsze groźne.

IG: Czy spotkały Cię sytuacje kiedy wydawało Ci się, że to już koniec?

JK: Tak, i to jest dosyć oczywiste, zważywszy, że ponad 40 lat chodzę po górach. Najbliżej "tamtej strony", wydaje mi się, byłem dwa razy. Pierwszy raz na Filarze Kazalnicy, kiedy omal się nie udusiłem po odpadnięciu w okapie, drugi raz na nowej drodze na Les Droites w Alpach, gdy na nasz zespół (moim partnerem był Maciej Kozłowski) zwaliła się potężna turnia z grani położonej kilkaset metrów powyżej. Skończyło się szczęśliwie - turnia rozpękła się na wiele kawałków - oberwałem niewielkim odłamkiem w kask, a drugi rozpruł mi plecak. Maćkowi również nic się nie stało, lawina tylko zabrała mu czekan.

IG: Jak Ty jako człowiek, który był leaderem wyprawy pod K2 zapatrujesz się na obecnie zakończoną wyprawę K. Wielickiego i jej medialny charakter, czy ta wyprawa miała wg Ciebie szanse powodzenia?

JK: Medialny charakter wyprawy - to znak naszych czasów - można oczywiście różnie to oceniać. Wydaje mi się jednak, że pozytywny aspekt przeważa: propaganda alpinizmu i sponsorzy. Wyprawa zdana była na łaskę pogody. Wydaje mi się, że sukces był możliwy, gdyby trafiały się dłuższe okresy bez wiatru. Skład powinien być mocniejszy (i lepiej - czysto polski), ale moim zdaniem w panujących wówczas warunkach nawet najlepsi by nie pomogli. Należałoby oczywiście dokładniej przeanalizować przygotowania i przebieg wyprawy, czy nie popełniono jakichś poważniejszych błędów. Nie czuję się do tego powołany: nie byłem na wyprawie, nie znam specyfiki dzisiejszych wypraw ani dostępnego dziś sprzętu.

IG: Czy młody wspinacz powinien szukać rozgłosu przy extremalnych przejściach alpejskich czy nieznanych dziewiczych szczytach sześciotysięcznych np. w Hindukuszu czy Himalajach Lahul?

JK: Tak postawione pytanie wzbudza we mnie natychmiastową reakcję: dlaczego młody wspinacz ma szukać rozgłosu? I o jak "młodego" wspinacza chodzi? Rozumiem, że rozgłos niektórym jest potrzebny, jeżeli traktują alpinizm profesjonalnie. Nie zawsze jednak to, co wywołuje poklask mediów i kibiców alpinizmu, znajduje uznanie u fachowców. Niech za przykład posłuży przyznanie Złotego Czekana za rok 2002 Mike’owi Fowlerowi i Paulowi Ramsdenowi. Kto wcześniej słyszał o szczycie Siguniang w nieznanych chińskich górach? Ale Fowler i Ramsden nie są zawodowcami, im zależy na własnej satysfakcji z przejścia i ew. uznaniu kolegów.

IG: Niedawno w radiu RMF powiedziano, iż Messner uznał iż alpinizm jest bez sensu ponieważ dużo kosztuje, ponosi ofiary a nic nie daje ludzkości - podzielasz ten pogląd z perspektywy czasu?

JK: Czy to ważne, co powiedziano w RMF? Nie słyszałem tego ale wydaje mi się, że jakiś niedouczony dziennikarz wyrwał z kontekstu wypowiedź Messnera, oni tak często robią. Oczywiście, że tak sformułowanego poglądu nie podzielam.

IG: Zostałeś ostatnio naczelnym Taternika - jakie zmiany zajdą w tym czasopiśmie? Jakieś ciekawe pomysły?

JK: Żadnych "ciekawych" pomysłów. "Taternik" ma wypróbowaną przez lata regułę i zamierzam jej być wierny: rzetelna informacja o osiągnięciach krajowych, najważniejsze trendy i osiągnięcia na świecie, monografie i opisy dróg, wydarzenia kulturalne, itp. Takim "ciekawym" pomysłem, który moim zdaniem nie sprawdził się, był dział "Archiwalia" w roczniku 2002. Zrezygnowałem z niego, choć być może wrócę do tego pomysłu, gdy będzie mi brakować materiałów aktualnych.

IG: Tradycyjne moje pytanie na temat Karty Taternika - czy widzisz jej sens w kontekście naszego wstąpienia do Unii Europejskiej.

JK: Nie, ale... Gdy przez tyle lat ma się do czynienia z Kartą Taternika, to można uważać, że sytuacja jest normalna. Dawniej nie odczuwało się wielkich dolegliwości z tego powodu. Niewątpliwą, od dawna znaną wadą tego systemu, była nierówność traktowania polskich a cudzoziemskich wspinaczy. W momencie naszego wejścia do Unii wada ta stanie się jeszcze bardziej widoczną (choć nie wiem czy stanie w sprzeczności z prawem europejskim). Jestem za zniesieniem Karty Taternika również z drugiego powodu: nie dlatego, że samą ideę uważam za błędną, ale, że tak łatwo omijać obowiązek jej posiadania. Nie ma nic gorszego i bardziej demoralizującego jak prawo, które pozostaje tylko na papierze.

            Moje "ale" wynika z wątpliwości, co się stanie, gdy tłumy niedoszkolonych "taterników" kupią sobie sprzęt i ruszą na trudne, kruche urwiska czy lawiniaste stoki, gdy zaczną się pętać po zakamarkach Tatr, o których nie mają zielonego pojęcia, itp., itd.

IG: Dziękuję za wywiad.

Dla zainteresowanych podaję adres email do Janusza: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. W przypadku jakichkolwiek komentarzy lub pytań do członków Jurajskiego Klubu Wysokogórskiego podaję adres email Klubu: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub zapraszam na forum dyskusyjne na stronie klubowej.

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci