Czy górskie schronisko to jeszcze to schronisko ze starych książek o górach i z opowieści?

Zadaję sobie to pytanie już od kilku lat. Skupię się na Tatrach, bo właśnie w najwyższych polskich górach to pytanie najwcześniej przyszło mi na myśl. Czy dzisiejsze tatrzańskie schroniska to jeszcze schroniska, czy raczej już hostele z bufetami. Na wstępie informuję, że to moja luźna dywagacja, gdyż do tej pory nie spędziłem w owych schroniskach jakiejś nadzwyczajnej liczby noclegów. Nie będę też pisał, o które konkretnie schroniska mi chodzi, bo nie chcę tworzyć jakiegoś zalążka konfliktu, czy antyreklamy.

Dzieje się jednak coś, co w moim odczuciu nie sprzyja nazywaniu pewnych obiektów schroniskami. Fundamentem całego poruszonego przez mnie problemu jest prawdopodobnie …przeludnienie.

Otóż zdaje się, że wraz z dużym wzrostem zainteresowania aktywnością jaką jest turystyka górska, wzrosło zaludnienie w schroniskach. Tak oto, by w schronisku w sezonie odpocząć, trzeba sobie wpierw wywalczyć miejsce. Tak, wywalczyć! Wybierając się w Tatry, dobrze sobie zarezerwować nocleg z wielodniowym wyprzedzeniem. Praktycznie nie ma szans na to, by po spontanicznym wypadzie w góry i jeszcze bardziej spontanicznej decyzji o przenocowaniu znaleźć w którymś ze schronisk wolną pryczę. Ba! Nawet o miejsce na podłodze często nie łatwo, a nie od dziś wiadomo, że niektóre schroniska „na glebę” najzwyczajniej nie przyjmują. No i co teraz? Namiotu rozbić nam również nie wolno. Pozostaje zatem planowanie z głową każdego wyjazdu. Nie można mieć w tej kwestii pretensji do gospodarzy w schroniskach, gdyż nie mają oni możliwości obiektu nam napompować. Tu sprawę załatwiłoby może istnienie pól namiotowych, które mogły by pojawić się nieopodal schronisk. Ale to jest bardzo szeroki temat. Wszak należy brać pod uwagę i respektować istnienie regulaminu Tatrzańskiego Parku Narodowego. Polska dysponuje tak niewielką ilością powierzchni Tatr (około 20%), że kataklizmem dla przyrody byłaby wszelka inwazja infrastrukturalna.

Inny i znacznie poważniejszy problem dostrzegam w działalności samych schronisk. Otóż w walce o przetrwanie schroniska owe stają się co raz bardziej obiektami o charakterze karczmianym. Wielu zmęczonych upałem turystów uwielbia gasić pragnienie przy pomocy orzeźwiającego i izotonicznego trunku jakim jest piwo. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie brak granic w podejściu niektórych ludzi do spraw związanych z kulturą i zasadami zachowania w takim miejscu jak park narodowy, jak schronisko górskie. Z wielu przykładów takiego dziadostwa przytoczę jedynie dwa.

Pierwszy, to historia sprzed kilku lat, kiedy wraz z kolegą wybraliśmy się w Tatry na dwa dni wypełnione wędrówką. W schronisku mieliśmy „zaklepany” nocleg, gdy do niego dotarliśmy okazało się, że nie dość, iż pęka w szwach, to większość z tej masy ludzi zostaje na noc. Oczywiście mieliśmy rezerwację miejsca na podłodze. Było późne popołudnie. Pewna liczna i zwarta grupa przyjaciół miała za sobą kilka butelek wódki oraz pełne stoliki puszek z piwem przed sobą. Gospodyni biegała do nich niczym kelnerka dorzucając frytek, żurków, zapiekanek. Nie miała nawet czasu, by powycierać to, co panowie już zdążyli po sobie zostawić (szczegółów oszczędzę). Mimo widocznej w grymasie jej twarzy, ewidentnej frustracji nie zdecydowała się na zwrócenie panom uwagi nawet wtedy, gdy Ci dobrze już „zrobieni” zaczęli podrywać wszystkie możliwe turystki, które nie miały się biedne gdzie przed nimi schować. Libacja trwała do późna, a kiedy gospodyni zarządziła w końcu spanie i przygotowanie sali do noclegu, to tego co się działo, nie powstydziłby się nawet Monty Python. Zapanował totalny chaos, w efekcie którego poszliśmy spać około 2:00 w nocy. Niespełna trzy godziny później musieliśmy ruszyć w góry…

Kilka lat później przydarzyła mi się niemal identyczna sytuacja, z tym jednak komfortem, że miałem zaklepane łóżko. Tak się złożyło, że noc, którą miałem spędzić w schronisku, była nocą finału piłkarskiej Ligi Mistrzów UEFA. Tam po prostu trzeba było być, by wyobrazić sobie o czym piszę. Otóż poza tym, że zostałem wraz innymi ludźmi oblany piwem przez kibiców skandujących nazwy swoich ukochanych drużyn (nie, nie tych które kopały piłkę w TV), to panowie finalnie sobie naubliżali i sprawdzili, która drużyna ma silniejszą bojówkę. Knajpiana klasyka, ale tu chcę zwrócić uwagę na zachowanie gospodarzy, którzy gdy już wyprzedali się z zapasów alkoholu, szybciutko zamknęli bufet, a nawet jadalnie, gdzie Ci normalni turyści mieliby możliwość zjedzenia kolacji i urządzenia sobie jakiegoś odpoczynku. Darcie mordy nie kończyło się do późnych godzin, a ja byłem lekko zdruzgotany na myśl o tych, którzy nocowali na podłodze lepiącej się od rozlanego piwa. Nie mieli innego wyjścia, jak przebywanie z rozwrzeszczanymi do późna ochlaptusami. Rano ochlaptusy wyspali się i zeszli sobie dolinką do miasta. Tymczasem niewyspani turyści, którzy wstali po krótkiej „komfortowej” nocy, wędrowali gdzieś po tatrzańskich grzbietach.

Czy tak to powinno wyglądać? Gospodarze zachowali się co najmniej słabo w tej sytuacji. Ludzie przecież nie śpią w schroniskach za darmo, a ceny usług są często bardzo wysokie. Wrzątek za symboliczną „zetkę” jest czymś zupełnie normalnym. Jednak ceny za nocleg, czy inne schroniskowe usługi to już zupełnie inna para kaloszy.

Reasumując, założę się, że na trzech turystów nocujących w Tatrach przynajmniej jeden będzie utożsamiał się z moją opowiastką. Myślę, że mimo tłoku, potrzeb ze strony turystów i chęci zarobku, w cywilizowanym miejscu pewne ekscesy dziać się nie powinny. A już na pewno nie tam, gdzie szukamy odpoczynku od codzienności. Przeludnienie jest kwestią, nad którą zapanować będzie bardzo ciężko i lepiej do niej się przyzwyczaić. Buractwo w społeczeństwie jest jednak czymś, z czym trzeba walczyć. Musimy zdawać sobie sprawę, że brak wyciągania konsekwencji wobec takich zachowań spowoduje, że będzie czegoś takiego działo się więcej. Pamiętajmy, że będąc pomiędzy murami schroniska wciąż znajdujemy się na terenie naszego cennego parku narodowego. A Wy? Podzielicie się swoimi historiami? Przecież mogą one wyświetlić nam zupełnie inną perspektywę i oby właśnie takich historii było więcej.

 

Bartek Andrzejewski