Szczęśliwym trafem gdy styl barokowy święcił w Polsce triumfy, Zakopane nie miało szans, by skorzystać z jego dobrodziejstw.

Znajdziemy wiele przykładów barokowej architektury na Spiszu, a nawet w kilku miejscach na Podhalu. Żadnemu Jezuicie jednak nie przyszło do głowy, aby wybudować pod Giewontem świątynię na miarę Kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Krakowie, by ewangelizować kilkudziesięciu mieszkających wśród leśnej głuszy górali.

W ogóle nikomu przed księdzem Stolarczykiem nie przyszło do głowy, żeby postawić podtatrzańskim półdzikim poganom jakikolwiek kościół. Zakopane nie wywarło większego piętna również na barokową poezję, co zrozumiałe, gdyż raczej niewielu jego mieszkańców umiało w tamtych czasach czytać i pisać (w XXI wieku sytuacja w tej materii wcale nie jest dużo lepsza). Nawet nasz najwybitniejszy encyklopedysta epoki późnego baroku - Benedykt Chmielowski, autor wiekopomnych Nowych Aten, zbywa czytelników zainteresowanych Tatrami kilkoma wzmiankami o huśtających się na rogach i przeskakujących z góry na górę kozach, zaklętych skarbach i wiecznych śniegach zmieniających się zimą w pełzające robaczki. Nasze miasteczko nie było wówczas jeszcze pępkiem świata.

Styl stworzony przez Stanisława Witkiewicza i podtrzymywany przy życiu przez licznych kontynuatorów, epigonów i naśladowców dzielił z barokiem wspólne faliste, rozgorączkowane linie, zamiłowanie do kwiatuszków i poczucie przesytu. Jego przekaz i założenia były jednak całkiem różne. Styl Zakopiański stanowił próbę stworzenia śliczności w czystej postaci. Żywego pomnika naszych cnot narodowych, piękna i czystości dusz góralskich oraz wzniosłości serc Ceprów oraz Panów (nazywanych tak lub inaczej w zależności od zasobności portfela). Nie wspominając oczywiście o takiej oczywistości jak unieśmiertelnienie geniuszu samego Witkiewicza.

Rozpasane, gorączkowe formy sztuki baroku wyrażają całkowicie odwrotne doświadczenie. Nie: stworzenie eliksiru doskonałego piękna, ale uświadomienie, że całe piękno świata jest jedynie pozłotką, iluzją pod którą ukrywa się prawdziwe życie: krew, limfa, odchody, choroby, rozkład, wnętrzności. Nie chodziło o unieśmiertelnianie czegokolwiek lub kogokolwiek, ale właśnie o przypomnienie wszystkim o wszechobecności śmierci. O podzielenie się pewnym mrocznym sekretem świata: że każdy człowiek i wszelkie stworzenie, nawet najpiękniejsze i najbardziej błyszczące, prędzej czy później zwiędnie, zemrze i na koniec zgnije.

Kwiaty, zwierzęta, ludzie, rzeźby, pomniki, budynki, miasta, królestwa, cywilizacje - wszystko zainfekowane jest śmiercią i skończy tak samo. Najdobitniej ową niewesołą, ale co by tu dużo nie mówić, prawdziwą rewelację wyraził pogardzany niegdyś wielki poeta - ksiądz Józef Baka. Jego Uwagi o śmierci niechybnej sprowadzić można do jednego przekazu. Stwierdzenia faktu, że pewnego dnia śmierć jak kot wpadnie w lot i będzie zyku. Stąd pewna gorączkowość rytmu i delikatne rozedrganie pióra, które czytelnicy przez wiele dziesięcioleci mylili z grafomanią:

A za nie wiesz, że śmierć jak jeż?
Ma swe głogi, w szpilkach rogi,
Ukoli do woli,
Aż jękniesz i pękniesz.

Jednak, gdy Baka pisał ten niezapomniane czterowiersz, wcale nie chciał nas w nieudolny sposób poinformować, że jego zdaniem śmierć jest podobna do jeża. Chodziło mu natomiast o to, by dać ponieść się kolejnym czterowierszom, które czytane na głos w końcu zmienią się w mantrę: umrzesz, umrzesz, umrzesz, umrzesz...

W Czechach i na Słowacji istnieje określenie na pewien charakterystyczny styl w architekturze willowo-pensjonatowej lat dziewięćdziesiątych - podnikatelské baroko /podnikateľský barok. Przedsiębiorczy barok, lub raczej: barok biznesmeński. Nie doczekał się jednak własnej oficjalnej nazwy i definicji. Najtrafniejszym i najbliższym czesko-słowackiemu oryginałowi określeniem w naszym języku jest chyba "styl przepyszny" - barwnie opisany przez Filipa Springera w Wannie z kolumnadą. Również ten typ baroku słabo zaznaczył się w krajobrazie Zakopanego. W całej Polsce jednak, w tym na Podhalu, przykładów jego zastosowania znajdziemy bez liku.

Barok biznesmeński wywodzi się z pragnienia jak najdobitniejszego podkreślenia własnej zamożności i pozycji społecznej, przy jednoczesnym wykorzystaniu do tego celu możliwie najtańszych materiałów budowlanych. Charakteryzuje się dość niewielką dbałością o umiar, dobry smak czy refleksje nad tak nieistotnymi detalami jak to, czy różne elementy pasują do siebie na wzajem i do otoczenia, przy jednoczesnej silnej skłonnością do szukania oszczędności i umiłowania fuszerki.

Ideałem do którego dąży barok biznesmenów są fontanny z aniołkami-gołodupcami obok plastikowych baseników, szerokie schody z balustrady strzeżone przez groźne (nierzadko zezowate), gipsowe lwy i rzędy betonowych kolumn jońskich i korynckich na przemian.

Reprezentacyjne zameczki najczęściej wybudowane są tylko do połowy, z powodu nagłego wyczerpania funduszy. Jedna strona pałacyku najczęściej udekorowana jest wieżyczką (dla strażnika? uwięzionej królewny? wierzyciela?) i pomalowana jest zgodnie z paletą barw klasycznych filmów Disneya. Druga zazwyczaj pozostawiona jest w stanie surowym: z nieotynkowanymi cegłami, sterczącymi prętami, bez ścian i okien. Cały kompleks zamkowy ogrodzony jest fortyfikacjami, które od średniowiecznych murów miejskich różnią się jedynie obecnością kamer i czujników ruchu. Romantyczna atmosfera ogrodu nierzadko podkreślona jest gotyckimi atrapami ruin (jakby sama willa nie wystarczyła za ruinę). Być może na którejś ścianie położony będzie siding. Rzecz jasna nie na wszystkich. Ten ostatni warunek jednak dotyczy wyłącznie przedsiębiorców, których wichry historii zawiały kiedyś do Ameryki.

Takie niedokończone budynki najlepiej zresztą oddają istotę baroku, w jego współczesnej, biznesmeńskiej odmianie. Ukazują dobitnie że esencją naszego życia i naszej kultury jest syf i prowizorka. Staramy się ukryć pudrując go i malując na żółto i na niebiesko, ale on i tak wyjdzie na wierzch.

W odróżnieniu od obecnych w całej Polsce barokowych marzeń zwykłych przedsiębiorczych płotek - czyli standardowego "jak umrzeć możliwie najpiękniejszym", w Zakopanem zadomowiło się coś dużo groźniejszego. Szklane domy. Puste na wieki wieków apartamentowce poupychane w najbardziej zatęchłych, ponurych i pozbawionych dostępu światła słonecznego wilgotnych parowach. Obrzydliwe, pozbawione cienia wyobraźni megalomańskie osiedla hotelowych molochów - swoiste miasta w mieście. Wielkie, niekształtne, nie służące nikomu kalekie potwory z betonu przypominające ostatnie podrygi grzybni purchawki, która przed śmiercią chce wypuścić jak największy owocnik. Rokoko naprawdę grubych ryb. Owych bestii z legend, klechd i baśni - mitycznych deweloperów z Wołomina czy innych inwestorów z Pruszkowa.  Architektura, która nigdy nikomu do niczego nie posłuży. Mieszkania, których nikt nigdy nie nazwie domem.

Najgorsze w tej nowej, rakowatej tkance toczącej miasto jest to, że sprawia, iż człowiek autentycznie zaczyna zazdrościć miasteczkom, w których krajobrazie dominują wille barokowych biznesmenów. Że o zniewieściałych aniołkach i wyleniałych, parchatych lwach z betonu myśli z rozrzewnieniem. Ganeczek z kolumnadą jawi mu się jako szczyt dobrego smaku, a o krasnalu ogrodowym rozmyśla z rozrzewnieniem. Że modli się, żeby Zakopane wyglądało chociaż w ten sposób, skoro nie może normalnie.

Jest taki rysunek satyryczny. Malutki, zasuszony, stuletni dziadzio w grubych okularach siedzi na ławeczce i rzuca przed siebie okruszki chleba. Dookoła ławeczki rozsiadły się ogromne sępy, które co prawda ignorują okruszki, lecz w dziadka wpatrują się wygłodniałymi oczyma i z cieknącą ślinką. Na pierwszym planie babcia z uśmiechem mówi do sąsiadki: "te nowe ptaki bardzo go polubiły". Problem jest taki, że nasze miasto też bardzo polubiły tego typu nowe wróbelki. Tak jak lubią każdy organizm, który już ledwo dycha. Czekają tylko, żeby wyssać jego soki do końca. Na pewno nie będą płakać, kiedy zwiędnie.

Wytwory deweloperów z Wołomina  (deweloperus wolominescensis mafiosi) - blaszane kontenery z supermarketami w środku (niektóre ze ścianami krytymi gontem, w ramach wpasowania się w genius loci  okolicy i kontynuowania dziedzictwa Stanisława Witkiewicza), puste apartamentowce, ich kuzyni - puste hotele oraz siostrzeńcy - puste pawilony usługowe,  stanowią takie współczesne Uwagi o śmierci niechybnej.

Nie tylko pokazują czarno na białym, że przestaliśmy być pępkiem świata, na rzecz bycia ślepą kiszką - peryferiami cywilizowanego świata, w najlepszym wypadku nobilitowanymi do rangi pralni brudnych pieniędzy. Każdy z nich jest pomnikiem wystawionym śmierci. Ostatecznym dowodem na to, że wszystko musi umrzeć, nawet Zakopane. Co oczywiście przewidział nieoceniony ksiądz Baka i to przeszło sto lat przed jego odkryciem przez doktora Chałubińskiego. No bo czy to nie naszemu miastu poświęcony jest czterowiersz:

Słońca promień, śnieżne góry,
A śmierć niszczy miejskie mury:
Dość częsta i gęsta
Nowina - ruina.

Mili państwo, wszystko wskazuje na to, że Baka wiedział...

Baka wiedział, że nastanie
czas zakopać Zakopane.
Chaty, wille, pensjonaty
spisać na straty

Tam gdzie kiedyś były owce,
przyszły apartamentowce.
Grodzą ogrody
baraki jak kłody.

Miasto piękne pod Giewontem
zarażone jest uwiądem.
Nasze narty, nasze żarty
śmierć złamie - nie kłamię.

Życie dawną miasta magią
jest w istocie nekrofagią.
Miast zupy są trupy
desery - chimery!

Piękna ulica Krupówki
tyleż warta co muchówki.
Kamienice - dżdżownice.
Stragany - kurhany.

Bogaczu-deweloperze,
również Ciebie śmierć zabierze,
a twoje bloki
zgniją jak zwłoki!

Sprytny wielce członku mafii,
myślisz, żeś z lepszej parafii?
Śmierć skruszy, poruszy -
fotele, hotele.

Bezradni radni i burmistrze -
tylko śmierć jest w świecie mistrzem!
Zdusi, wykrztusi.
Władzę zmieni w sadzę.

Księże coś na Pęksowym Brzyzku
szukać chciał łatwego zysku:
Gdy dojdziesz do mety...
Śmierć sprawdzi bilety!

Był już czas krzyczeć: "o rety!
Zjedzą nas supermarkety!"
Ukradły i zjadły
miasto jak ciasto.

I przyjezdni i górale
utopią się w końcu w kale,
kale kłamstw i monotonii
i parszywej oszustw woni.

Snadź pałace, maszkarony
Runą niczym te kartony.
Podpali, powali.
Przemieli, spopieli.

Baka wiedział, że na świecie
nic na zawsze nie trwa przecie.
Żywot marny - wiater halny,
Zakopane - zapomniane.

Hubert Jarzębowski - www.highaway.pl
Skrócona wersja felietonu została opublikowana w "Tatry TPN" nr 59, Zima 2017