Dziś przypada kolejna rocznica pierwszego zimowego wejścia na 10 pod względem wysokości szczyt ziemi, Annapurnę I (8091 m n.p.m.). W 1987 roku dokonało tego dwóch polskich himalaistów, mianowicie Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka. Organizacja wyprawy właściwie do ostatniej chwili wisiała na włosku. 

Zespół miał sporo trudności z pozyskaniem środków finansowych. Wtedy bieg wydarzeń został zmieniony przez Jacka Pałkiewicza, który skontaktował się z Kukuczką celem przeprowadzenia wywiadu dla włoskiej gazety sportowej.

annapurna1

Annapurna I - fot. walkwithyeti.com

Po wstępnej rozmowie telefonicznej Pałkiewicz zamarzył, by wziąć udział w wyprawie, choć doświadczenia z górami nie posiadał w nawet minimalnym stopniu. Oferował jednak pieniądze potrzebne do zrealizowania całego przedsięwzięcia. Tak oto zespół (Jerzy Kukuczka, Artur Hajzer, Ryszard Warecki, Krzysztof Wielicki, Wanda Rutkiewicz i lekarz Michał Tokarzewski) zgodził się na udział amatora w wyprawie. Kolejne schody wspinacze musieli pokonać w obliczu nepalskiej biurokracji. Tu sprawdziły się indyjskie znajomości Wandy Rutkiewicz. Wyprawa wreszcie mogła wejść w fazę realizacji. Dla Pałkiewicza, ze względu na jego kiepskie samopoczucie, wyprawa skończyła się już na wysokości bazy (4200 m n.p.m.). Zespół dotarł pod Annapurnę stosunkowo późno, bo dopiero 20 stycznia. Bez zwłoki w ciągu kilku następnych dni himalaiści postawili kolejne obozy. Do ataku szczytowego ruszyło dwóch najlepiej zaaklimatyzowanych uczestników wyprawy, Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka.

Jerzy Kukuczka w książce „Mój pionowy świat” o trudach ataku szczytowego pisał w następujący sposób:

„Początkowo dmucha, idziemy w tumanie zwiewanego  śniegu, nie jest to jednak ten wiatr, który wiał przedtem. Bo z bazy, ilekroć było słońce, widzieliśmy zawsze nad szczytem ogromne, białe pióropusze. Widoczność jest kiepska. Szczyt pokazuje nam się tylko od czasu do czasu, wtedy staram się zapamiętać tyle, by nie stracić kierunku. Widzę, że dzielą nas od niego jeszcze dwa, już ostatnie żleby! Musimy wyjść tym drugim. Tylko tędy, bo jeżeli wcześniej wyrwiemy w górę, możemy znaleźć się na grani szczytowej, kto wie, czy nie bardzo trudnej. A tutaj jest droga w miarę łatwa. Czyli tuptanie, tuptanie i tak powoli do tych żlebów, które okazują się trudne, bo wypełnione bardzo twardym lodem.

Jeszcze na 200 metrów przed szczytem mamy więc trudności techniczne. Zostawiamy tutaj linę, ufni, że odda nam usługi przy powrocie.

Na szczyt wchodzimy o godzinie 16. Jak na zimę – to bardzo późno. Została nam tylko godzina jasnego dnia.

Ilekroć w swoich opowiadaniach dochodzę do szczytu, zasypywany jestem pytaniami
w rodzaju: „No i co? Co tam przeżyłeś?”.

I sprawiam wtedy wszystkim zawód. Cóż tu opowiedzieć, kiedy często nie czuję nic i skupiam się tylko na oddychaniu. Mówię więc: „Kiedy jestem na szczycie, sam fakt zdobycia góry przestaje się liczyć. Ważne jest tylko to, by jak najszybciej zejść i dotrzeć do namiotu. To jest mój główny cel…”.

Tak jest i teraz. Szczyt już „odfajkowany” jest historią. Ważne, naprawdę ważne, tak jak życie, staje się to, by zejść przed nocą do namiotu.”

annapurna2

Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka - fot.tadata.pl

Dla Jerzego Kukuczki Annapurna była przedostatnim szczytem w drodze po Koronę Himalajów i Karakorum. Jeszcze tego samego roku we wrześniu wszedł na Sziszapangmę zamykając klasyfikację jako drugi człowiek na ziemi po Reinholdzie Messnerze. Dla Kukuczki Annapurna była jednocześnie 3 ośmiotysięcznikiem, na który wszedł zimą jako pierwszy. Wcześniej zimą wszedł
na Dhaulagiri (1985) oraz na Kanczendzongę (1986).

Artur Hajzer wejściem na Annapurnę zdobył swój „dopiero” drugi ośmiotysięcznik po wcześniejszym wejściu na Manaslu (stanął na nim również wraz z Kukuczką), ale też jedyny zdobyty przez niego zimą. Z Kukuczką Hajzer wszedł także na Sziszapangmę.

Bartek Andrzejewski