w rocznicę śmierci naczelnika TOPRu

Dzisiaj (26 maja) przypada rocznica śmieci Piotra Malinowskiego. Poniżej przytaczamy wspomnienie jego osoby przez Wojciecha Szatkowskiego:

Piotr Malinowski „Piotrek” in memoriam
Odszedł 25 lat temu. Nagle i niespodziewanie 26 maja 1995 r. z Krakowa dotarła do Zakopanego wiadomość, że nie żyje. Piotr Malinowski, „Piotrek”, był człowiekiem gór. Osiągnął w nich wiele, ale też na co dzień był niezwykle kolorowym facetem. Smukły, wysportowany, uśmiechnięty, zdawać się mogło, że się nie starzeje. Zadziwiał kondycją. Techniką wspinania i narciarskiego zjazdu stromym żlebem. Z perspektywy 25 lat od jego śmierci widać, że ta postać nie straciła wcale blasku. Pozostawił w pamięci zakopiańczyków i ludzi gór pozytywny ślad.
Piotr Malinowski był jednym z najoryginalniejszych ludzi gór w dziejach Zakopanego. Tylko trochę się znaliśmy, ale i to wystarczało, by Piotrka poznać i polubić. Obserwowałem to za to trochę z boku i byłem pod wrażeniem tej postaci. Jego szybkości w poruszaniu się po górach. W ciekawym tembrze głosu, który był tylko dla niego zarezerwowany i charakterystyczny. W różnych pasjach górskich i nie tylko. Ta oryginalność Piotra Malinowskiego wynikała po części z wyglądu: koraliki w długich włosach, lubił kolorowe ubrania i jeszcze bardziej z wyczynów górskich. Na tym polu odniósł wiele sukcesów. Wspinał się w Andach, Himalajach, Kaukazie, Pamirze, Hindukuszu, Norwegii i na terenie dawnej Jugosławii. Piotr był autorem kilku pierwszych wejść, m.in. zimowego przejścia drogą Harlina w zachodniej ścianie Petit Dru w Alpach (z Marianem Piekutowskim, Zbigniewem Wachem i Janem Wolfem). W 1978 r. wraz z Józefem Olszewskim i Krzysztofem Żurkiem dokonał w 10 dni zimowego przejścia grani głównej Tatr. Ratownik tatrzański, specjalista od trudnych zjazdów wysokogórskich na nartach, m.in. z Mylnej Przełęczy przez Komin Drewnowskiego do Czarnego Stawu. W 1968 r. został ratownikiem tatrzańskim. W latach 1984–87 był kierownikiem Centralnego Ośrodka Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu na Hali Gąsienicowej. W latach 1987–1991 Piotr był naczelnikiem Grupy Tatrzańskiej GOPR, a od 1991 do 1995 r. naczelnikiem TOPR. Zmarł w 1995 r. wskutek komplikacji po pozornie niegroźnej operacji łąkotki. Jego prochy zostały rozrzucone w Tatrach Wysokich. Na Starym Cmentarzu (na Pęksowym Brzyzku) jest symboliczna mogiła. Był i jest wzorem dla wielu młodych ludzi, jeżeli chodzi o ski-alpinizm i wspinanie. A więc jaki był? Idea tego tekstu jest prosta. O Piotrze opowiada pięć osób, którzy go dobrze znali.
Gaja Malinowska: trudna, ale piękna znajomość…
Poznaliśmy się w 1971 r. Piotrek zaszedł na Kondratową i poznał tam moją siostrę Annę. Zaczął przychodzić do nas do domu, Ania wyjechała, ja byłam na miejscu i tak zaprzyjaźniliśmy się. To była jednak trudna znajomość. On tak był pochłonięty górami i nastawiony na pracę nad sobą, nad swoją wszechstronnością, że nie wiem, czy on był tak zakochany do końca. Robiliśmy bardzo fajne wycieczki w Tatry. Pamiętam kiedyś przyjechał z Andrzejem Czokiem z jakiś wysokich gór i poszliśmy do Doliny Białej Wody i on mi kazał dźwigać potężny, ważący chyba z 30 kg plecak. Doszliśmy na taborisko. Było tam sporo namiotów, ludzie wspinali się w okolicy i wielu ciekawych ludzi gór tam poznałam. Piotrek w ogóle nie chciał zakładać rodziny i nie chciał mieć dzieci, wówczas ja powiedziałam, że wyjeżdżam do Anglii… i urodziła się wtedy Gaja (1979), a Jejo w 1980. Potem był bardzo dobry okres w naszym życiu bo on się bardzo cieszył że dziecko będzie. Był wtedy w Warszawie. Przyjechał do szpitala rankiem, wziął Gaję na ręce i powiedział z widocznym przejęciem „Moja córeczka”. On strasznie Gaję i Jeja kochał. Został zaangażowany w Betlejemce jako kierownik szkolenia PZA i on tam był i pamiętam, że dzieci bardzo często do niego chodziły. Co do działalności górskiej to był bardzo wszechstronny, przez całe lato jeździł na rowerze, zimą działał na nartach. W międzyczasie jeździł na wyprawy w góry wysokie, dwa razy był w Andach, po 9 miesięcy, a raz nawet dłużej, był też w Himalajach. Działał w TOPR. Pozostało wiele slajdów, ale grzebanie w tym materiale jest dla mnie bardzo trudne. Jejo był bardzo chciał iść w ślady ojca, był bardzo ambitny. Wielkość ojca nieraz go przytłaczała. Gaja to była taka ukochana córeczka ojca. Szybko nauczył ich jeździć na nartach, mieli po 15-16 lat, kiedy Piotr zmarł i to tak nagle. On był podróżnikiem. Lubił to i bardzo barwnie opowiadał o swoich wyprawach. Z każdej z podróży: Andy, Peru, Boliwia, fascynowała go Ameryka Południowa, on przejmował sposób bycia tamtejszych ludzi: ich stroje, zwyczaje, picie kawy. Przywoził tygielki do kawy. Nosił bransolety po powrocie z Himalajów. A jak wracał z Andów miał i nosił kolorowe kamizelki peruwiańskie, chodził w czapkach z wełny lamy. Nikt czegoś takiego nie nosił. Niektórzy traktowali go jak dziwoląga. Był bardzo kontrowersyjnym facetem. Potrafił bardzo zainteresować taką osobę która mu się podobała. Jak ktoś mu się nie podobał to potrafił być bardzo niemiły w stosunku do takiej osoby. On był wyjątkowo wyrazisty i demonstrował swoje poglądy i otwarcie o nich mówił. Niesłychanie był uczciwy. Dla moich dzieci był niewątpliwie trudnym partnerem, ale dzieci były w niego wyjątkowo wpatrzone. Marzył o żeglarstwie, bo każdy żywioł go wciągał. Był na pewno zdolnym facetem. Lubił muzykę, bluesa, miał bardzo wiele płyt i to był jego drugi ważny świat. Znał się na muzyce bluesowej, lubił też jazz, Milesa Davisa i barwnie opowiadał o tym. Ktoś zaproponował mu własną audycję bluesową w Radio Alex, a ponieważ miał ogromną kolekcję płyt, zaczął ją prowadzić. Kupował mnóstwo sprzętu. Nigdy w życiu się z nim nie nudziłam.
Michał Jagiełło: Młynarzowe Widły…
Michał Jagiełło, ratownik TOPR i publicysta, wspomina wspinaczkę z Piotrem Malinowskim na Młynarzowe Widły
Jest połowa grudnia. Pod wieczór docieramy z Zakopanego i Łysej Polany do koleby nad Ciężkim Stawem: Zdzichu Czarniak, Piotrek Malinowski, Rysio Szafirski i ja. Nazajutrz, 15 grudnia 1968 roku, przy mroźnej ale zarazem słonecznej pogodzie idziemy na Młynarzowe Widły - Zdzichu i Ryszard na prawy, a my na lewy filar. Piotrka poznałem niemal pięć lat wcześniej, jak tylko zacząłem pracować w GOPR a następnie w Grupie Tatrzańskiej. Był on wtedy utalentowanym taternikiem i ratownikiem-ochotnikiem. I stąd to pierwsze zimowe przejście, które dziś wspominam jako prawdziwą harmonię z partnerem i wspinaczką, zadaniem do wykonania z własnej woli w tym właśnie wybranym fragmencie tatrzańskiej doliny. Setki spotkań, treningowe wspinaczki i ratownicze obozy szkoleniowe, udzielanie pomocy potrzebującym i poważne rozmowy nie tylko o górach. Minęło dwadzieścia, mroźną i wietrzną nocą z 6/7 lutego 1988 lutego podziwiam Piotra – już naszego, a więc i mojego naczelnika – w akcji na południowej ścianie Zamarłej Turni. Jest on przecież jednym z ważnych bohaterów mojego Wołania w górach (por. szczególnie wyd. 8 uzupełnione, Warszawa 2012). Nigdy tego nie mówiłem, ale przecież także wiersz pod tytułem Młynarzowe Widły (por. Goryczka, słodyczka, czas Opowieści, Toruń 2007) nie powstałby bez tamtej harmonii sprzed tylu lat… Dziękuję Ci, Piotrze, za to wszystko!
Teresa Szeptyńska „Tejka”: wytrwały w pasji do gór…
Miał pasję górską w dążeniu do celu. Konsekwentny był i wytrwały. Górskie wspomnienia to pierwsze wycieczki w Tatry z dziećmi Piotra, które charakteryzowały się tym, że dzieci mają tę naturalną skłonność do rozmowy, do dzielenia się wrażeniami, a Piotrek uczył ich przeżywania przyrody. Dlatego podczas wycieczki się nie rozmawiało, co było trudne dla dzieci. Dopiero podczas postoju, przy herbatce, rozmawialiśmy o wrażeniach górskich. Tak to zapamiętałam. Pamiętam też jedną z ostatnich naszych wycieczek, pod Krywań na fokach. To był kawał drogi, a ja nie byłam specjalnie do niej przygotowana, Piotrek dał mi takie foki, które miały lepszy poślizg. Natomiast na zjazd, a zjeżdżaliśmy lasem „na żywca” w stronę Trzech Studniczek, na fokach, zamienił mi foki na te wolniej jadące. Piotrek na wycieczkach był niezwykle opiekuńczy, zawsze łączyło się to z jakimiś opowieściami i porównaniami z innych gór, z którymi był związany niezwykle emocjonalnie. Widać to było w jego strojach. Stroje były przedłużeniem „klimatu” gór, w których kiedyś tam był. Zawsze sprowadzał sobie kasety z muzyką z tych stron – ciuchy i muzyka miały przedłużać w nim klimaty gór, takich jak Andy czy Himalaje, czy Kaukaz. Koraliki we włosach zaczął nosić w początku lat 90. Był to element jego własnego kolorytu, bo w innych górach przecież nie wplatają we włosy koralików. Tak sobie wymyślił. Lubił śpiewać, jest mnóstwo kaset jak śpiewa w Roztoce podczas różnych urodzin, imienin i Świąt TOPR-u. Piotrek głos miał świetny, w tym głosie było tyle emocji, że podobało się. Pamiętam otwarcie toprówki na Głodówce, były cymbały, wtedy Piotrek pięknie śpiewał. Nauczyliśmy się kilku piosenek w klimatach andyjskich. Jako ojciec Piotrek był bardzo wymagający, uważał że trzeba być poukładanym i myśleć, jak coś się robi. Myślę, że z dziećmi miał bardzo dobre relacje. Był dla dzieci osobą, która im imponowała, świetny był w górach i podczas wycieczek. Pasjonował się bluesem, folklorem góralskim, muzyką z Himalajów. Odkryliśmy Boba Dylana, a w zakopiańskim Radio Alex zainicjował audycje „Spotkania z bluesem”. Były też audycje z muzyką słowacką. Kochał też muzykę góralską. Kiedyś w okolicach Dolinki Pustej Piotrek zaśpiewał przyśpiewkę romantyczną. Echo rozlegało się w całej Pustej. Kolejna pasja Piotrka to były rowery górskie. Zaczęliśmy jeździć popod regle, przez Przysłop Miętusi do Małej Łąki, czy w odwrotnym kierunku, pokonywaliśmy coraz większe odległości. Kiedyś postanowiliśmy zrobić wycieczkę dookoła Tatr. Było bardzo ciepło, na termometrze w cieniu były 34 stopnie, pokonaliśmy łącznie 213 km w 10,5 godziny. Orzeźwiający deszczyk w Tatrzańskiej Kotlince pozwolił nam ukończyć ten tour. Co do wspinaczki to nieraz obserwowałam jego wspinanie na Mnichu, to myk, myk, lekko, ale z dużą odpowiedzialnością. Z literatury znamy jego dokonania na nartach. Na wycieczkach narciarskich, Piotrek wychodził gdzieś wyżej i zjeżdżał do mnie. Jeżeli komuś towarzyszył w wyprawie to robił to adekwatnie do czyichś umiejętności. Co do gór wysokich, to zawsze przeżywał etap przygotowań, instalowania bazy. Nigdy w górach wysokich nie miał szczęścia wejścia na szczyt, ale cieszył go fakt, że może mieć udział w ostatecznym sukcesie wyprawy. W Pogotowiu Górskim wprowadził styl aktywnego przygotowania kondycyjnego, partole na nartach, przebieżki przed rozpoczęciem dyżuru. Jak go pamiętam? Był uparty, ale pewnie nigdy nie osiągnąłby w górach tyle, gdy nie miał w sobie upartości. Wymagał wobec siebie i wobec innych.
Piotr Konopka (TOPR): W pewnym okresie Piotr był dla mnie górskim „guru”.
Pamiętamy Piotrka z Roztoki, z wieczornych spotkań w gronie przyjaciół. Byli na nich obecni Pawłowscy, „Tejka” Szeptyńska, ratownicy TOPR i Piotr. Jakże pięknie śpiewał, a we włosach widoczne były różne kolorowe koraliki. Biła od jego postaci wewnętrzna siła. Pewność siebie. Pamiętam go z Chochołowskiej. Start w międzynarodowych zawodach Trofeo Carlo Marsaglia w ski-alpinizmie w 1992 r i zajęte wspólnie z Peterem Lichym ze Słowacji 5 miejsce. Piotr świetnie jeździł na nartach i należał do pierwszych polskich zawodników startujących w legendarnej Pierra Mencie – najcięższych zawodach ski-alpinistycznych na świecie. Pamiętam wreszcie naszą wspólną wycieczkę na rowerach górskich do schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim na Słowacji. Łapał też bardzo szybko dobry kontakt z osobami, z którymi rozmawiał. Umiał słuchać – to cecha dość rzadka w naszych czasach. Wielu młodych ludzi zaraził bakcylem gór i wspinania się oraz pasją do ski-alpinizmu. Pozostała pamięć i rozgrywany co roku wiosną Memoriał Piotra Malinowskiego w ski-alpinizmie na Hali Gąsienicowej. Bo Memoriał znaczy pamięć…Po Piotrze pozostał w Tatrach, w Zakopanem i w sercach osób mu bliskich dobry ślad. Dla kolejnych pokoleń ludzi gór postać i dokonania Piotra są czymś w rodzaju drogowskazu. Jak kolorowo iść przez życie, przez Tatry, nie zatracić pasji i kondycji oraz starać się ciągle być maksymalnie dobrym w tym, co się robi. Słuchać dobrej muzyki, mieć otwartą głowę na świat i ludzi… Taki był Piotr dla mnie. Taki był dla nas wszystkich. Wspaniały był.


fb\Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie