Zawsze mnie ciągnęło coś w te strony. Jak byłem mały uwielbiałem oglądać mapy i atlasy i zawsze jakoś najdłużej zatrzymywałem się przy różnych Irkuckach, Jakuckach, Lenach, Indygirkach, Magadanach i Kamczatkach. No i oczywiście przy Bajkale.

Zresztą nic złego w tym zainteresowaniu nie było, gdyż wiedziałem, że te miejsca są bardzo daleko i nigdy tam nie będę. Mogłem w spokoju je sobie wyobrażać. Na całe szczęście nie było jeszcze wyszukiwarki obrazów google i wikipedii, dzięki czemu obrazy powstające w mózgu były intrygujące, kolorowe i ciekawe.

Potem polubiłem się z najróżniejszymi odkrywcami. Marco Polo, Vasco da Gama, Magellan - tacy panowie. Naturalnie w końcu przyszła tak zwana "zajawka" (czyli inaczej mówiąc "feblik") na polskich zesłańców, którzy nie dali stłumić swoich podróżniczo-naukowych pasji i dzielnie badali przyrodę, topografię i kulturę głębi Imperium. Benedykt Dybowski, Jan Czerski, Aleksander Czekanowski, Bronisław Piłsudzki... Świetni goście.

Jakiś już czas temu miałem okazję uczestniczyć w obozie naukowym Uniwersytetu Rolniczego w górach Chamar-Daban nad Bajkałem. Była sekcja leśników badająca lasy limbowe, byli łąkarze, sekcja hodowli zwierząt, ornitolodzy. Ja byłem jednoosobową sekcją humanistyczną, mającą wieczorami opowiadać przy ognisku gdzie jesteśmy, co się w tym miejscu działo i przypomnieć kilka sylwetek Polaków, którzy prowadzili tu badania ponad sto lat przed nami.

Zapragnąłem wówczas napisać relację z wyprawy w starym, dobrym, klasycznym stylu dziewiętnastowiecznych dzienników. Napisać ją dokładnie tak, jakby napisał ją przeniesiony w dzisiejsze czasy Benedykt Dybowski. Zbierać ciekawostki etnograficzne, przyrodnicze, kulturowe. Zbierać nieciekawostki, czyli rzeczy, które wydały mi się szalenie ciekawe, a naprawdę takie nie są. Pisać bardziej o miejscu i jego duchu, niż o sobie (a po części wmawiać sobie, że tak jest). Wyobrazić sobie, co w danym miejscu próbowałby dostrzec podróżnik-zesłaniec z dziewiętnastego wieku. To oczywiście się do końca nie udało.

Jak ktoś lubi długaśne opowieści o podróżowaniu, zapraszam serdecznie.

Część I: W pociągu, który jedzie na wschód

W latach osiemdziesiątych największy bard rosyjskiego rocka, Wiktor Coj z zespołu KINO, śpiewał: "elektriczka wiezie mnie tam, gdzie jechać nie chcę". W innej piosence pojawił się "trolejbus, który jedzie na wschód". Przestrzenna, melancholijna i posępna KINO to najlepsza ilustracja do podróży Koleją Transsyberyjską.

{youtube}4lhxm6_aqAA{/youtube}

Syberia. W głowie natychmiast pojawia się wiele ponurych myśli i obrazów. Zesłania, przesiedlenia, obozy w środku lodowego piekła, praca ponad siły, kara. Wszystko, co przychodzi na myśl komuś pamiętającemu ze szkoły los powstańców styczniowych i nie tylko ich.

Dla rzeszy współczesnych turystów, tak zwanych backpackersów - "plecakowców", podróż Koleją Transsyberyjską to jednak jedno z największych marzeń, synonim przygody i trasa kultowa opisywana w wielu przewodnikach, relacjach z wycieczek, w poezji.

Bajkał natomiast to słowo brzmiące niemal jak "Timbuktu". Bajkał jest gdzieś bardzo daleko. Bajkał jest tajemniczy, dziki i niewidzialny. Bajkał to marzenie senne. Miejsce, gdzie nigdy nie będę. Wszystkie te skojarzenia kołatają się po głowie podróżnemu, wsiadającemu do długiego pociągu z czerwoną gwiazdą na przedzie (lub bez niej) na Dworcu Jarosławskim w Moskwie.

Czy słusznie?

No cóż. O historii należy pamiętać, z legendą warto się skonfrontować, natomiast tajemnicę najlepiej odkryć, ale tak by nie pozbawić jej swojego uroku.

Takie były w każdym razie moje założenia, kiedy walczyłem z Reise Fieber za pomocą kwasu chlebowego i piwa Uralskij Mastier, siedząc gdzieś pod ścianą pięknego budynku dworca w ostatnich godzinach przed wejściem do wagonu 16 składu zmierzającego gdzieś hen do Czyty (oczywiście o 14.58!).

Za nami była już, urozmaicona krótkimi krajoznawczymi wycieczkami po łotewskim polu, spowodowanymi awariami autobusu, przeprawa przez kraje Bałtyckie oraz europejską część Rosji. No i drugi raz udało się odwiedzić Moskwę.

Moskwa to miasto piękne, bogate, pełne przepychu, a dla miłośnika rosyjskiej kultury i literatury szalenie zajmujące, chociaż nie tak jak Petersburg. Na każdym kroku znajdzie się ślady po najpiękniejszych kartach rosyjskiej twórczości: muzea, pomniki, tablice, miejsca znane z ulubionych powieści.

Nawet nowszą część miasta oraz monumentalne budowle tak zwanych Siedmiu Sióstr Stalina trudno uznać za szczególnie brzydkie, szczególnie mając w pamięci architekturę tego okresu z naszej części Europy.

Miasto stołeczne, mimo swego ogromu nie sprawia wrażenia gwarnego, szybkiego, kosmopolitycznego. Nocą nawet najbardziej znane kawiarenki przy Starym Arbacie są raczej puste, turystów z zachodu nie ma zbyt wielu, nawet na Placu Czerwonym, w ciągu dnia ruch jest umiarkowany.

To ostatnie spowodowane jest zresztą tym, że tylko bogatsi (a w Moskwie słowo "bogatszy" oznacza kogoś kogo stać na wyspę albo niewielkie państwo) mają chęć i ochotę przemieszczania się samochodami. Reszta mieszkańców wielomilionowej metropolii znajduje się pod ziemią, w metrze. Metrze stanowiącym samo w sobie atrakcję turystyczną, dodajmy. Mimo podejrzanego wyglądu czarnych samochodów z przyciemnianymi szybami, miasto jest po zmroku dość bezpieczne. Wędrując jego ulicami - przykładowo, szukając Domu Bułhakowa, domu w którym mieszkał mistrz, ławki Wolanda na Patriarszych Prudach, ściany Wiktora Coja lub oczywiście - sklepu muzycznego na ulicy Twerskiej, natknąć się można na zwykłych Rosjan obdarzonych niezwykłą słowiańską fantazją. Na przykład kobietę, która kupowała papierosy w kiosku przy ruchliwej ulicy w centrum miasta, nie schodząc przy tym z konia, na którym wyjechała po zakupy.

Inną sprawą są moskiewskie ceny. O tych wolę nic nie pisać. Starczyło na kwas chlebowy oraz bliny - tieriemki. I na niewiele więcej. Ale pociąg numer 339 już stoi, pani prowadnica już sprawdza bilety, pora zostawić w tyle szerokie i przestronne ulice Moskwy i przygotować się na trzy i pół dnia żywota sardynki w puszce.

chamar1

Pociąg, który jedzie na wschód.

A przynajmniej takie było wrażenie po wejściu do wagonu, po pierwszym rzucie oka na wąziutkie prycze wagonu plackartnego i licznych współpasażerów. Nasz dom na kółkach, w którym opuścimy rodzinną Europę i znajdziemy się w sercu Azji.

Do transsibu człowiek szybko się przyzwyczaja i z rozbawieniem myśli o zachodnich podróżnikach, dla których podróż nim jest celem samym w sobie. Tych, którzy nim nie jechali, a spodziewają się doświadczenia egzotyki - gry na harmonii, śpiewania Kalinki, lejącej się strumieniami czystej wódki (lub spirytusu), przegryzanej kawiorem, niekończących się uścisków na misia z braćmi Słowianami, czy ludzi w futrzanych czapach tańczących w przedziale kazaczoka przy akompaniamencie mandoliny - muszę zmartwić. Podobnież rozczarować muszę tych, którzy już widzą siebie po wyjściu z pociągu w glorii podróżnika, który dokonał czegoś wielkiego i są przekonani, że od powrotu będą traktowani przez znajomych na równi ze zdobywcami Korony Ziemi.

Teraz sekret: Kolej Transsyberyjska to po prostu pociąg.

Pociąg z barwną historią, ze swoistą legendą, ale jednak tylko pociąg. Podobnie jak Orient Express, czy nasze PKP relacji Zakopane - Świnoujście. Picie wódki podczas jazdy jest zabronione, a większość podróżnych to po prostu ludzie, którzy jadą odwiedzić rodzinę w którymś z syberyjskich miast, lub którzy wracają z odwiedzin u krewnych w Moskwie do domu. Ludzie spokojni, zmęczeni, znający tę trasę doskonale, zmierzający do Omska, Nowosybirska, Krasnojarska czy Irkucka. Ludzie nie widzący na prawdę żadnej atrakcji w obelisku granicy kontynentów przed Jekaterinburgiem, ale zawsze życzliwi, sympatyczni i chętni do krótkiej rozmowy. Jeden poczęstuje orzeszkami limbowymi, inny spyta o rodzinę, kolejny podaruje rosyjską edycję Cosmopolitana z artykułem o Bajkale ("Bajkal - u niewo surowaja, brutalnaja krasota"), następny z dumną miną da w prezencie dziesięciorublowy banknot z własnym autografem. I tyle.

chamar3

Na taki widok można czekać godzinami. Granica Europy i Azji.

Mała ilości miejsca, brak prywatności czy utrudniony dostępu do bieżącej wody dla męskiej części podróżnych przestaje być problemem już pierwszego dnia, panie natomiast wykazują się dużą kreatywnością i nie narzekają.

Czasu jest mnóstwo. Można czytać "Dzieci Arbatu", albo "Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina", albo ruskie gazety, albo w sumie cokolwiek. Grać w karty, rozmawiać na najróżniejsze tematy. Jakiej rasy krowy hoduje królowa brytyjska? Czy gramatyka języka starocerkiewnosłowiańskiego jest trudna? Bawić się w "co to za drzewo", patrzeć w okno, spać kilka razy dziennie, robić zakupy u tych słynnych babuszek.

Te, trzeba dodać, gdyż są tacy, którzy twierdzą, że ich nie ma, faktycznie istnieją i faktycznie sprzedają na przystankach wyśmienite jedzenie: różne rodzaje pirożków, w tym najlepsze z kartoszkoj, warieniki - czyli nasze pierogi - oraz wiele innych specjałów. Nikt z transsibu nie wyjdzie głodny, żaden miłośnik kwasu chlebowego nie wyjdzie spragniony, tylko piwosze będą musieli się przyzwyczaić do lokalnych specyfików, jak przykładowo Uralskij Mastier, sprzedawanych w plastikowych butelkach. Uralskij Mastier jest zdecydowanie dla koneserów a rebours i bardzo mi smakował.

chamar2

Niektórzy twierdzą, że "babuszki" na syberyjskich dworcach to mit.

Mijamy wielkie, znane z lekcji geografii rzeki, jak Irtysz czy Jenisej, mijamy duże szare miasta, z których największe nie ustępują rozmiarami Warszawie, aż nagle i nadspodziewanie szybko wysiadamy w Irkucku.

Mimo że podróż naszą koleją nie jest wyczynem i trzeba ją uważać bardziej za środek do celu, niż cel sam w sobie, samo doświadczenie przebycia ponad pięciu tysięcy kilometrów jest jedyne w swoim rodzaju. Zupełnemu przewartościowaniu ulega rachuba czasu. Do dziś, kiedy wsiadam w pociąg i wiem, że czeka mnie przykładowo 12 godzin jazdy, wydaje mi się, że to rzut beretem.

Sformułowania typu "dojeżdżamy do Irkucka" dało się usłyszeć już na 20 godzin przed Irkuckiem, gdzie zresztą towarzyszył im pomruk rozczarowania: "Jak to? Już? Dopiero wsiedliśmy..." Na kilka godzin przed wysiadką niemal każdy był już spakowany, gdyż wyjście z pociągu lada moment.

Po podróży transsibem człowiek uzmysławia sobie jak ogromnym krajem jest Rosja, jak nieprawdopodobne przestrzenie dzielą tu miasta, jak wielkie jest to terytorium. Przestaje dziwić, czemu mieszkańcy Archangielska jako atrakcję okolic swojego miasta podają oddalony o 1300 kilometrów Petersburg. Widzi się względność czasu i przestrzeni.

chamar4

Przy cerkwi w Irkucku rosną nieznane mi zioła.

chamar5

W Irkucku spotkać można również smoki. Proszę zwrócić uwagę na herb miasta na drugim planie. Drapieżny kot wygląda podejrzanie, ma zaczerwienione oczy i rozszerzone źrenice. Patrz: poprzednia fotografia.

Z tego powodu każdy powinien chociaż raz "przejechać się" Koleją Transsyberyjską. Być może to właśnie na tym polega jej magia. Takie i podobne myśli nawiedzały moją głowę podczas wysiadania na peron dworca w Irkucku, powoli jednak wypierane radością z bliskości jeziora Bajkał, która pojawiła się kiedy przekraczaliśmy most na Angarze. Pod nami płynęła woda z Morza Syberii, musi zatem istnieć nie tylko na mapach. I musi  być blisko.

Hubert Jarzębowski