Podróżowanie po Etiopii przypomina trochę łącznie kolejno ponumerowanych kropeczek w dziecięcej kolorowance. Farendżi (czyli tacy jak my) zaczynają od lotniska w Addis Abebie. W stolicy czeka na nich jeden z kilkunastu przystosowanych do gości z Europy hoteli i jedna z kilku restauracji dla cudzoziemców.

Żeby się dostać do niektórych "lepszych" miejsc, takich jak ulubiona przez niemieckich emerytów (i lokalnych mafiozów) folklorystyczna restauracja Yod Abyssinia trzeba przejść kontrolę ostrzejszą niż na niejednym lotnisku.

Następnie turysta może spróbować narysować sobą na mapie północnej Etiopii kółeczko i wyruszyć na tak zwany "historyczny krąg". Trasą tą podąża, lekko licząc, 90% turystów.
I nic dziwnego. Łączy ona najciekawsze i najbardziej wartościowe zabytki Etiopii (w dowolnej kolejności):
Lalibelę, z jej wykutymi w skale kościołami, nierzadko uważaną z ósmy cud świata.
Gonder ze wspaniałym kompleksem zamkowym oraz kościołem Debre Birhan Selassje - etiopski odpowiednik naszego kościółka w Dębnie.
Aksum - stolicę królowej Saby, z jej tajemniczymi stellami i Arką Przymierza.
Harar, w którym poza starym miastem i duchem Jeana Arthura Rimbauda czeka na nas nocne karmienie hien oraz okolice Bahir Daru, czyli legendarne wodospady u źródeł Nilu Błękitnego oraz starodawne monastyry na wyspach jeziora Tana.

Podróżując między Gonderem a Aksum grzechem byłoby nie zaglądnąć na Dach Afryki - do Gór Simien; domu dżelad - "małp z krwawiącym sercem", koziorożców abisyńskich i wilka etiopskiego.
Zresztą czemu mamy nie zaglądnąć, skoro jest w programie? Może i tylko jeden dzień, ale z pewnością niezapomniany!
Prawdziwemu maniakowi górskiemu (małpa człekokształtna z gatunku maniacus alpinus) z pewnością jeden dzień nie wystarczy.
Dla tego gatunku niezbędne do życia jest przecież przeniknięcie w głąb każdego pasma górskiego, w które rzuciła go fantazja, niepohamowana chęć przygody lub szczęśliwy traf.
Ponadto Maniacus alpins musi ko-niecz-nie zdobyć najwyższy szczyt. Tutaj jest to cztero-i-półtysięcznik Ras Daszen.
By zaspokoić potrzeby tego sympatycznego, uzbrojonego w wysokie buty i aparat fotograficzny z wielkim obiektywem, stworzenia trzeba spędzić w górach Simien przynajmniej sześć dni.
Również ta wędrówka w 90% przypadków odbędzie się jak po sznureczku: od punktu do punktu, od kropeczki do kropeczki.
Od obozu Sankaber do obozu Geech. Od obozu Geech do obozu Chenek. Od obozu Chenek do obozu Ambiko. Tutaj nastąpi atak szczytowy na Ras Daszen, a potem znów wędruje się z Ambiko do Chenek i z Chenek gdzieś hen w doliny, ogrzać się wreszcie i wypocząć po sześciu mroźnych, afrykańskich nocach.
Zresztą kto powiedział, że zawsze trzeba sięgać, gdzie wzrok nie sięga, docierać do miejsc, gdzie przez ostatnie sto lat trafił wyłącznie Tony Halik, a w górach lawirować między szczelinami lodowcowymi, ukrywać się przed spadającymi serakami i biwakować nad pięćsetmetrową przepaścią w środku ściany? Czasem można zrobić coś "po bożemu". Na przykład pospacerować sobie wśród małp i ogromnych lobelii w Złotym Rogu Afryki.
Taką właśnie wycieczkę chciałbym szanownym czytelnikom Portalu Górskiego pokazać w sześćdziesięciu kilku obrazkach (nie licząc bonusowego zdjęcia brodacza).

etiopia 01_d
Addis Abeba, czyli Nowy Kwiat (nazwa ta wydaje się nieco ironiczna) to miasto w którym najprawdopodobniej spędzicie dwa dni w życiu. Pierwszy i ostatni dzień wycieczki.
Przewodnik Lonely Planet trafnie porównuje stolicę Etiopii do indżery - sfermentowanego placka z mąki z miłki abisyńskiej, o kwaskowatym smaku i porowatej strukturze, narodowego i najpopularniejszego dania kuchni etiopskiej. Addis jest chaotyczna, przypomina żywą tkankę, która pęcznieje i rozrastającą się na różne strony.
W mieście nie ma jakiegoś szczególnego wyraźnego centrum. Właściwie jest to ogromny zbiór najróżniejszych peryferii. W "reprezentacyjnej" dzielnicy Piazza znajdują się głównie sklepy z biżuterią, biurowce i banki skupione są przy dwóch-trzech ulicach, a bogaci ludzie mieszkają w willach na obrzeżach miasta. Reszta miasta to niskie budynki, często z blachy falistej, porozrzucane jak klocki na podłodze po kłótni dwóch pięciolatków. Oprócz tego najliczniej reprezentowanym stylem architektonicznym jest stan surowy. Kilkupiętrowe budynki z betonu, które nagle przestano budować i z godziny na godzinę porzucono, zostawiając je tak jak stały otoczone bambusowymi rusztowaniami. Najbardziej lubianym sposobem prowadzenia prac budowlanych jest tu prowizorka.
Stolica Etiopii dzięki temu na pierwszy rzut oka przypomina nieco skrzyżowanie Zakopanego, Czarnobyla (szczególnie z lotu ptaka) oraz afrykańskiej wsi i oczywiście niepozbawiona jest swoistego uroku.
W wielu dzielnicach mieszkają ludzie, którzy przybyli z dalekiej prowincji i żyją dalej tak samo, jak w rodzinnych stronach, gdyż żadnego innego stylu życia nie znają, a Addis nie oferuje żadnej alternatywy. Noszą na plecach chrust na opał, przeganiają po ulicach kozy...
Na zdjęciu Merkato - dzielnica handlowa, dawniej ponoć największy rynek w Afryce. Kto szuka pięknego rękodzieła i ciekawych suwenirów trafił pod niewłaściwy adres.
Merkato jest wcieleniem tego, jak wielu ludzi wyobraża sobie Afrykę. Chaos, tysiące ludzi chodzących niespokojnie wte i wewte pomiędzy stertą śmieci i "straganami" (będących często po prostu towarem wyłożonym na brudnej ulicy), na których kupić można wszystko to, czego żaden turysta z Europy za żadne skarby nigdy nie kupi: trampki, rondle, tanie plecaki, ciuchy, kapcie, plastikowe butelki i karnistry, siekiery, owoce, warzywa, mięso zwierząt każdego bodaj gatunku występującego w Afryce. Gdzieniegdzie również liście czuwaliczki jadalnej, czyli owianego złą sławą czatu.
Idealne miejsce, żeby na dzień dobry porządnie wystraszyć się Etiopii, zacząć bać się własnego cienia i każdego przechodnia, dojść do wniosku, że trafiło się do świata z Mad Maxa lub Fallout i zacząć planować natychmiastową ucieczkę.
Co ciekawe: widziane po raz drugi, ostatniego dnia wycieczki Merkato przestaje być piekłem z obrazu Hieronima Bosha, a zmienia się po prostu w zwykłe targowisko. Addis również wydaje się dużo bardziej przyjazne. Można w spokoju delektować się sokiem z awokado. I to na ulicy. Bez bramki z wykrywaczem metalu.

etiopia 02_d
Kościół św. Jerzego (Bet Giorgis - poświęcony bodajże ulubionemu świętego w całym kościele etiopskim) w kształcie krzyża to najbardziej znany i jeden z piękniejszych spośród wszystkich dwunastu wykutych w skale świątyń Lalibeli.
Siedzieliśmy na zboczu ponad wkopaną w ziemię świątynią. Dokładnie w tym miejscu, skąd robione są wszystkie zdjęcia w przewodnikach, folderach i na stronach biur podróży. Nagle skądś dosłownie przyleciało mnóstwo ludzi odzianych na biało. Otoczyli nas dokładnie jak przed siedmiuset laty anioły króla Lalibelę, by zabrać go do nieba na szkolenie z zakresu architektury. Czterech silnych chłopaków przyniosło ciało przykryte białym materiałem. Błyskawicznie złożyli nieboszczyka do wykopanej na zboczu ponad kościołem dziury i przykryli kamieniami. Tylko najbogatsi mogą pozwolić sobie na nagrobki.
Zgromadzeni żałobnicy płakali i lamentowali. Po chwili wszyscy rozeszli się równie szybko i niespodziewanie jak się pojawili. Wszystkie inne obrzędy kościoła etiopskiego trwają godzinami. Dla przyzwyczajonego dla polskich mszy katolików nieznośnie wręcz długo. Pogrzeb przeciwnie. Po kilkunastu minutach od pojawienia się orszaku, przy grobie nie było już zupełnie nikogo.

etiopia 03_d
Księża przygotowują się na dziedzińcu Bet Meryam (czyli Kościoła Mariackiego) do jutrzejszych obchodów święta Meskel, upamiętniającego odnalezienie relikwii prawdziwego krzyża chrystusowego przez św. Helenę.
Wszystko wygląda identycznie jak w XIII wieku z wyjątkiem dwóch szczegółów. Pierwszą różnicą jest wykorzystanie niedostępnych za króla Lalibeli nowinek technicznych takich jak mikrofony i głośniki...

etiopia 04_d
...drugim szczegółem są absolutnie obrzydliwe dachy na gigantycznych, ohydnych, metalowych słupach, które barbarzyńcy z Unii Europejskiej (Lalibela znalazła się na liście światowego dziedzictwa Unesco już w 1978 roku, jako jedno z pierwszych dwunastu miejsc na świecie) wybudowali nad wszystkimi tutejszymi kościołami z wyjątkiem św. Jerzego.
Konstrukcje te są piękne jak zakopiańskie apartamentowce, dyskretne i pasujące do krajobrazu jak galeria handlowa przy oczku wodnym na Krupówkach, funkcjonalne jak most na zakopiance w Białym Dunajcu i potrzebne jak schody na Rysy.
Mam nadzieję, że pomysłodawcy pójdą za ciosem i wybudują podobne dachy nad piramidami, Koloseum, wieżą Eiffla i kopalnią soli w Wieliczce. W końcu wszystkie te obiekty znajdują się na świeżym powietrzu.

etiopia 05_d
Nie wszyscy duchowni zainteresowani byli wspólnym ćwiczeniem śpiewu w cieniu. Jeden wybrał samotną medytację w pełnym słońcu plecami do ohydnego dachu
Mam podejrzenia, że rozmyślał o tym, że współcześni biurokraci chcieli się poczuć jak prawdziwi koloniści i zostawić po swoim mizernym życiu jakiś ślad i udowodnili jak topornymi umysłami dysponują.
Albo o tym, co będzie na kolację. Nigdy nie wiadomo.

etiopia 06_d
Aye pracuje w Lalibeli jako butowy i jest mistrzem w swoim fachu. Jego praca polega na tym, by pilnować butów turystów, w czasie, gdy zwiedzają kościoły, co zawsze robi się w samych skarpetkach, ewentualnie boso.
Już przy drugim kościele wiedział dokładnie które buty należą do kogo, który turysta skończył zwiedzanie i trzeba mu podać obuwie, a który chce jeszcze trochę poprzebywać we wnętrzu świątyni.
Jak na człowieka utykającego na jedną nogę i chodzącego o kulach poruszał się szybko i zwinnie po skałach oraz po wydrążonych w ziemi tunelach. Znał wszystkie zakamarki Lalibeli, zarówno Jerozolimy Ziemskiej jak i Niebiańskiej. Na przykład okolice połączonych świątyń Bet Golgotha i Bet Mikael, gdzie znajduje się...

etiopia 07_d
...grób w którym pochowano Adama, pierwszego człowieka. Tego z Księgi Rodzaju.
Symboliczne grobowce mają tutaj również Abraham, Isaak i Jakub.
Pod wieloma względami Etiopia przypomina mi Armenię. Oba kraje są od zarania dziejów chrześcijańskie i mają swój własny prawosławny kościół narodowy o wielowiekowych tradycjach oraz własne pismo. W obu znajdziemy wyjątkowe, nierzadko bardzo tajemnicze zabytki. Skały na Wyżynie Abisyńskiej mają podobny kolor, co na Zakaukaziu. Tu i tu ludzie są bardzo dumni z własnych tradycji. W obu krajach znajduje się wszystko co najstarsze, pierwsze, najbardziej starożytne i biblijne.
Właściwie to do tej pory nie wiem, czy Adam i Ewa pochodzili z Etiopii czy byli Ormianami...

etiopia 08_d
Starożytny fotel, starożytne zawiniątko, dwa starożytne kije (długi i krótki), pęczek starożytnego kabla do starożytnych głośników oraz starożytne kapcie. Być może należały jeszcze do Adama?

etiopia 09_d
Najlepsze plenerowe dzieła sztuki tworzą się same. Tego land-artu nie powstydziliby się najlepsi i najbardziej doceniani europejscy artyści. Dzieło to jest godne Władysława Hasiora. Gdyby stworzył je Anglik lub Niemiec, pewnie dostałby za nie krocie. Czy ci panowie wiedzą, że fortuna przeszła im koło nosa?

etiopia 10_d
Przy głównym placu Lalibeli trwają przygotowania do jutrzejszego święta. Młodzi krzątają się przy ustawianiu ogromnego stosu, który zapłonie nad ranem, dekorują ulice kolorowymi chorągiewkami i kwiatami meskel, przyklejają płyty kompaktowe do krzyży. Księża, policjanci i starszyzna w kowbojskich kapeluszach pilnuje porządku.

etiopia 11_d
Zbierają się pierwsi farendżi z wielkimi aparatami. Chyba wszyscy, którzy są w Lalibeli, bo gdzie indziej mają być? Na szczęście niewielu. Poza nami jest jeszcze kilku Brytyjczyków, Francuzów i wycieczka z Izraela.
Nawet największe "atrakcje turystyczne" Etiopii pozwalają uciec od masowej turystyki. Obchody święta Meskel nie mają nic wspólnego z cepelią na pokaz. Przybysze są tylko gośćmi. Mogą popatrzeć, pofotografować. Nic tutaj nie dzieje się specjalnie dla nich. Gdyby nas nie było - wszystko wyglądałoby identycznie.

etiopia 12_d
Dla nieobeznanego z etiopską liturgią oka wieczorne uroczystości wigilii Meskel i ich poranna kontynuacja we właściwe święto, zwieńczona zapłonięciem krzyża na stosie, sprawiają wrażenie kompletnego chaosu.
Księża, mnisi i jeszcze kilkadziesiąt osób o nieokreślonych funkcjach dostojnie przechadza się dookoła placu pod imponującymi, fantazyjnymi parasolami, oznaką czci i szacunku. Laskami pielgrzymimi ruszają w górę i w dół (Jezus z ziemi zstąpił do piekieł i wstąpił do nieba), a grzechotkami sistrum do przodu i w tył (Jezus został złożony do grobu i zmartwychwstał). Chórzyści, klerycy i kilkadziesiąt osób o nieokreślonych funkcjach śpiewa i klaszcze.
Kilka różnych melodii intonowanych jest równocześnie i prowadzonych niezależnie od siebie. Poszczególne grupki ludzi nie zwracają na siebie uwagi i robią swoje. Czasem nieoczekiwanie wszystko zaczyna się przenikać i nagle łączy się. Rytm muzyki przyspiesza i zaczyna pulsować, zgromadzeni widzowie wydają głośne okrzyki radości, a dostojnicy ustawiają się w dwa rzędy i w tańcu zbliżają się do siebie i oddalają. Niemal skaczą.
Po chwili wszystko wraca do zwykłego toru, by po pół godziny znów przyspieszyć w kolejnym momencie kulminacyjnym. Ceremonia taka potrafi trwać nawet kilka godzin. Jest prawdziwie hipnotyczna i bardzo, ale to bardzo starodawna. Myślę, że wiele jej elementów może być nawet starszych niż chrześcijaństwo... Podobne podejrzenia mam co do samych kościołów w Lalibeli.
W takiej chwili można poczuć się jak bohater jednego z opowiadań Howarda Philipsa Lovecrafta, natrafiający przypadkiem na obrzędy pradawnego, sekretnego kultu ku czci jakiegoś nieznanego, przedwiecznego bóstwa.

etiopia 12b_d
Oto święty Jered. To właśnie jemu zawdzięczamy powstanie etiopskiej muzyki liturgicznej. Ostatnie lata życia spędził jako pustelnik w Górach Simien, doskonaląc swoją sztukę.

etiopia 13_d
A to współczesny święty Jered. W klasztorze Aszeton Mariam, na wzniesieniu górującym nad Lalibelą o przeszło tysiąc metrów znajdują się takie skarby, jak święte księgi z XV wieku, a nawet starsze. Żadnych muzealnych gablot czy alarmów. Średniowiecza można dotknąć, można nim oddychać. Mam nadzieję, że nigdy nie dotrą tu urzędnicy z Unii i nie wsadzą tych ksiąg - razem z zakonnikami - do akwariów z pancernymi szybami.

Skoro jesteśmy przy książkach - mała dygresja...
DYGRESJI START. Najważniejszym, świętym tekstem do etiopskiej tożsamości narodowej i kulturowej jest Kebra Negast, czyli Chwała Królów Abisynii. To właśnie w tym dziele opisane jest dotarcie chrześcijaństwa do Etiopii, wizyta królowej Saby u Salomona, narodziny ich syna Menelika, czyli początki dynastii władców Etiopii. Można poczytać po polsku.
Największą polską klasyką z Etiopią w tle jest oczywiście Cesarz, przypowieść o Władcy, jego państwie, jego władzy, intrygach i w końcu upadku. Etiopskie fragmenty znajdziemy również w innych książkach Kapuścińskiego, jak choćby w zbiorze reportaży Heban, którego częścią jest wyjątkowo piękny tekst o Lalibeli, czy w tomie Gdyby cała Afryka.
Pisząc Cesarza Kapuściński zaczerpnął to i owo i z różnych źródeł, w tym z zapomnianej książki podróżniczej Mariana Brandysa Od Kairu do Addis Abeby. Chociaż autor nie posmakował poza hotelami i restauracjami zbyt wiele Afryki i najprawdopodobniej nie miał ani jednej okazji zabrudzić eleganckiej marynarki, książka Brandysa ma swój klimat i pięknie przenosi czytelnika w egzotyczny świat Egiptu, Sudanu, Etiopii i Erytrei lat pięćdziesiątych. Czasy, gdy Addis Abeba znajduje się jeszcze w bujnym lesie eukaliptusowym. Tę samą historię opowiedział autor w inny sposób jeszcze w powieści młodzieżowej Z Panem Biegankiem w Abisynii. Młodzieży już to jednak raczej nie zafascynuje. Polecam przede wszystkim młodym duchem miłośnikom Stasia i Nel, wliczając w to tych, którzy sami pamiętają lata pięćdziesiąte.
Drugim ciekawym, choć mocno już przeterminowanym w wielu kwestiach, źródłem jest Etiopia Jana Weraksy. Pomimo zdezaktualizowania wielu informacji jest to naprawdę fajna rzecz do poczytania w Górach Simien w namiocie przy czołówce.
Czytelnikowi-historykowi polecić można monumentalną Historię Etiopii Bartnickiego. Bez zacięcia historycznego jednak nie sposób nie pogubić się we wszystkich imionach i tytułach pojawiających się na kartach dzieła.
Alternatywą może być ciekawa, żywo napisana i obfitującą w wiele faktów oraz ciekawostek historycznych książka podróżnika i lekarza Wacława Korabiewicza, zatytułowana Słońce na Ambach. Pozycja łatwo dostępna, gdyż wznowiona niedawno przez Wydawnictwo Zysk i S-ka.
Miłośnikom historii polskiego alpinizmu w egzotycznych miejscach polecić można grubaśną książkę Andrzeja Wilczkowskiego Każdemu według marzeń, opisującą wyprawę z 1969 roku, w ramach której chłopacy wspinali się w Etiopii i poprowadzili kilka ciekawych dróg wspinaczkowych, w tym weszli na Ambę Wahni - niedostępny ostańca skalnego, na którego szczycie mieściło się więzienie, gdzie za czasów cesarza Fasilidesa przetrzymywano rodzeństwo następcy tronu, by uniemożliwić walki o sukcesję. Ich dokonania były tak spektakularne, że zaproszeni zostali na audiencję u Hajle Selassje.
Krótszy i zwięźlejszy opis wyprawy znajdziemy w opublikowanym w zeszłym roku wywiadzie-rzece z jej uczestnikiem i znanym filmowcem - Jerzym Surdelem.
Relację z tych wspinaczek i krótką charakterystykę więzień królewskich na wierzchołkach Amb poczytać możemy również w "Taterniku" z 1969 roku, który to numer znajdziemy tutaj.
Z nieco nowszych książek też każdy może znaleźć coś dla siebie. Czy to napisaną "po bożemu" relację podróżniczo-krajoznawczą Wojciecha Bobilewicza Trzy filiżanki Etiopii, czy to postmodernistyczne hocki-kocki pod patronatem Gombrowicza w postaci książki Nowy kwiat cesarza (i pszczoły) Ignacego Karpowicza. W 2014 "etiopski" numer wypuściło czasopismo Literatura na Świecie.
Nie braknie na półce księgarń również etiopskich książek naszych rodzimych "travelebrytów", czyli celebrytów znanych z podróżowania, ale akurat na to życie jest trochę za krótkie. Lepszym pomysłem jest poszperanie nieco w archiwalnych numerach "Poznaj Świat", gdzie o górach Simien pisał m.in. Robert Gondek, facet, który ma chrapkę na zdobycie najwyższych szczytów każdego kraju w Afryce. W materii wycieczek do Etiopii nie zawodzi również internet. DYGRESJI KONIEC.

etiopia 14_d
Dookoła klasztoru latają duchy. I to czwórkami. Zupełnie jak żołnierze z Westerplatte.
Może to polegli w zwycięskiej nad Włochami bitwie pod Aduą żołnierze Menelika II? Albo ofiary masakry odwetowej po próbie zamachu na wicekróla Włoskiej Afryki Wschodniej, Rodolfo Grazianiego w 1937? Zmarli w więzieniach prawdziwi lub wyimaginowani przeciwnicy Mengistu i reżimu wojskowego Derg? Czterech żołnierzy walczących w Erytrei, Ogadenie lub wojnie domowej po jednej ze stron? Duchy antyrządowych demonstrantów z plemion Oromo i Amhara zabitych przez wojsko na ulicach Gonderu dosłownie kilka dni przed naszym przyjazdem? Być może. Możliwe również, że to po prostu suszące się na płocie białe szaty zakonników z klasztoru z Aszeton Mariam, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne.

etiopia 15_d
Najlepszą i najbardziej lubianą przez farendżich restauracją w Lalibeli jest Ben Abeba, prowadzona przez szkocko-etiopskie małżeństwo (stąd człon Ben w nazwie po szkocku "góra, szczyt"). Mnie osobiście przypomina czapkę krasnoludka. Indżerę serwują przednią, a z tarasu widać całą Lalibelę:
Centrum, z którego aktualnie wielu ludzi wyprowadza się na przedmieścia, dachy przykrywające kościoły oraz zupełnie nową dzielnicę. Tę, w której w barakach mieszkają robotnicy budujący okoliczne drogi. Sami Chińczycy.

etiopia 16_d
Również Fasil Ghebbi - kompleks wspaniałych zamczysk w Gonderze, dawnej stolicy Etiopii, przywodzi na myśl Szkocję. Miejsce to wybrane zostało na stolicę i siedzibę cesarza z powodu łagodnego klimatu oraz sporej wysokości nad poziomem morza, dzięki której nie występuje tu malaria.
Pierwszy zamek postawił tutaj cesarz Fasilides, zwany tym, któremu kłania się cały świat. Drugi pałac oraz bibliotekę dobudował jego syn - Johannes I - ten, któremu kłaniają się dziesiątki tysięcy. Kolejny zamek wybudował jego następca Ijasu Wielki - ten, któremu kłania się ziemia.
Ten ostatni ufundował również...

etiopia 17_d
...kościół Debre Birhan Selassje, przebudowany po stuleciu przez cesarza Ijasu II, gdy oryginalny kościół spłonął od uderzenia pioruna.
Mało brakowało, by pod koniec XIX wieku niepozorną świątynie zniszczyli po raz drugi mahdyści z Sudanu. Na szczęście zostali oni przegonieni przez nietypowe wojsko - rój pszczół pod wodzą Archanioła Michała.

etiopia 18_d
Do dzisiaj zresztą kościoła strzeże ponad stu dwudziestu cherubinów. Nic nie umknie przed spojrzeniem ich czujnych, czarnych oczu.

etiopia 19_d
Zaraz za Gonderem, przy drodze w Góry Simien, leży przedziwna antyatrakcja turystyczna, a mianowicie wioska Felaszów, etiopskich Żydow z niezmiernie interesującą synagogą, tak z zewnątrz...

etiopia 20_d
...jak i od wewnątrz.
Zatrzymuje się tu na kilka minut każdy autokar i mikrobus z farendżimi w środku. Wszyscy wysiadający natychmiast otoczeni zostają przez dzieci sprzedające plecione koszyki, niklowe bransoletki, pudełka na drugie śniadanie z koziej skóry oraz oryginalny suwenir z tych okolic: szkatułkę w kształcie łóżka w której po otwarciu ukazują się leżąca królowa Saby oraz król Salomon.
Cały spacer po wiosce odbywa się w otoczeniu wianuszka małych sprzedawców, bombardujących turystów tymi samymi pytaniami. Dzieciaki są świetnie przygotowane do konwersacji, gdyż w szkole na angielskim uczą się na pamięć jak się rozmawiania z turystami, a na geografii poznają nazwy wszystkich europejskich stolic.
Rozmowa zawsze wygląda identycznie:
¬– Hello mister/madame! – kiedyś dzieciaki krzyczały you! you!, teraz już wiedzą, że lepiej działa "proszę pana! proszę pani!". – Skąd pan jest?
– Z Polski – odpowiada turysta z Polski.
– Polska! To bardzo miły kraj! Mam brata/kolegę w Warszawie!
Jeśli ktoś mówi niewyraźnie i dziecko usłyszało Holland, kolega mieszka w Amsterdamie. Dzieciaki te mają w ogóle dość rozległą sieć kontaktów w całej Unii Europejskiej. Jeśli powiedziało się "Niemcy", kolega studiuje w Berlinie, jeśli "Francja" to w Paryżu, jeśli turysta jest z Belgii, to kolega małego biznesmena pracuje w Brukseli. Nie działa w ten sposób bodaj tylko Albania, Ukraina, Słowacja i kraje bałkańskie. Jeżeli chodzi natomiast o geografię Afryki i stolice afrykańskie to nikt nie wie nic i nie jest tym zagadnieniem szczególnie zainteresowany. Zresztą mało który Etiopczyk uważa, że mieszka w Afryce.
– Pierwszy raz w Etiopii? Podoba się panu? – kontynuuje dzieciak. – Jestem studentem...
We wiosce Felaszów studentami są wszystkie berbecie gdzieś od piątego-szóstego roku życia. Bycie studentem upoważnia bowiem do otrzymania od turysty pieniędzy na długopisy/zeszyty/przybory/książki do szkoły.
Dzieciaki mówią po angielsku całkiem dobrze i można by było z nimi fajnie porozmawiać, gdyby nie fakt, że każdy z farendżimi mówi według tego schematu i konwersacja ogranicza się do odpowiadania na te same pytania w tej samej kolejności i wielokrotnych grzecznych odmów zakupienia asortymentu lub skorzystania z usługi polegającej na wymianie drobnej sumy pieniędzy na nic.
Pod tym względem o wiele przyjemniejsze są miejsca, gdzie sprzedaż pierdołek przez dzieci nie stanowi trzonu lokalnej ekonomii, czyli góry. W takich wioskach jak Chiro Leba w samym sercu gór Simien najczęściej przybija się wszystkim dookoła piątki, a jak ktoś chce pogadać, to z ciekawości, co to za śmieszne stwory przybyły.
W wiosce Felaszów można też poobserwować z bliska "prawdziwe życie" mieszkańców Etiopii. Na przykład wypiekanie indżery za co wypiekająca życzy sobie 100 birrów, czyli mniej więcej 17 zł. Nawet na warunki europejskie jest to całkiem niezła ceną za przygotowanie w dwie minuty dania, które można potem zjeść samemu.
Ilu we wiosce Felaszów żyje Felaszów, zapytacie. To dobre pytanie. Ani jednego.
We wiosce Felaszów już dawno nie ma Felaszów. Większość Etiopskich Żydów została wywieziona samolotami do Izraela w ramach Operacji Mojżesz i Operacji Jozue w połowie lat 80. (podczas wielkiej klęski głodu) oraz Operacji Salomon w 1991 roku (wojna domowa, niepokoje w Erytrei). Nieliczni Felaszowie, którzy pozostali w tych okolicach mieszkają w centrum Gonderu. Wioska składa się w stu procentach z etiopskich sprzedawców pamiątek. Turyści chcą wioskę Czarnych Żydów, więc ją mają. Lwia część ruchu turystycznego w Etiopii to przecież wycieczki z Izraela. Brak wioski Felaszów na ich drodze byłby tragicznym niedopatrzeniem.

etiopia 22_d
Największym miastem Etiopii jest stolica. W Addis mieszka najprawdopodobniej około 5 milionów ludzi. Milion mieszkańców ma jeszcze zapewne Dire Dawa. Pozostałe większe miasta jak Gonder, Bahir Dar, Mekele czy Nazret są porównywalne wielkością do Lublina bądź Bydgoszczy. 100 000 mieszkańców przekracza jakieś dwadzieścia miast.
Łatwo wyliczyć, że ponad 80 milionów mieszkańców Etiopii żyje na wsi i w małych miastach, różniących się od wsi jedynie większą gęstością zabudowy.
Gdy tylko wyjedzie się z ruchliwych centrów Addis, Gonderu czy Bahir Dar samochody nagle znikają. Nawet w większych miastach zresztą lwia część transportu to mikrobusy i tuk-tuki, zwane tutaj badżadż od nazwy produkującej je indyjskiej firmy. Już w miastach wielkości Zakopanego na ulicach wszyscy chodzą na piechotę, ewentualnie poruszają się na osłach lub mułach. Mikrobus należy do rzadkości, a terenowe auto z napędem 4x4 na pewno wiezie w środku turystów. Bus widoczny przez przednią szybę oczywiście wiezie nasze bagaże. Zbliżamy się do Debarku, obowiązkowego przystanku przed startem w Góry Simien.
Tutaj zjemy ostatnią indżerę przed wyruszeniem w góry i odwiedzimy dyrekcję parku narodowego.

etiopia 21_dAutor fotografii: Conan Marimoto, Wikipedia Commons

W siedzibie Parku Narodowego Gór Simien w Debarku na ścianie wisi portret miłego, starszego pana z siwą brodą. Jest to Clive William Nicol - Walijczyk z pochodzenia, a z wyboru obywatel Japonii, pisarz i działacz na rzecz ochrony i przywrócenia naturalnego składu gatunkowego japońskich lasów. Tytus Chałubiński tych gór.
Nicol pracował zaraz po studiach pod koniec lat sześćdziesiątych jako strażnik przyrody w Etiopii. To właśnie on bardzo przyczynił się do utworzenia w górach Simien parku narodowego w 1969 roku.
Nie była to łatwa praca, gdyż duża część pieniędzy została zdefraudowana przez polityków na rożnym szczeblu, a lokalna ludność nie zawsze odnosiła się do młodego strażnika przyjaźnie (przeżył dwie próby zabójstwa).
Po trzech latach, już po powrocie do Kraju Kwitnącej Wiśni, opublikował książkę o pracy w Etiopii, zatytułowaną From the roof of Africa, która znacząco przyczyniła się do rozpropagowania parku, jego przyrody i całego kraju rządzonego przez cesarza Hajle Selassje wśród anglojęzycznych czytelników.
W 1978 roku góry Simien zostały włączone na listę światowego Dziedzictwa UNESCO jako jedno z pierwszych dwunastu miejsc na świecie.
Głównym sponsorem parku od końca lat 90. są Austriacy. To dzięki ich staraniom i pieniądzom odbywa się szkolenie przewodników czy budowa infrastruktury turystycznej (na przykład kibelków).
W siedzibie parku wypełnimy wszystkie formalności, opłacimy pozwolenia oraz lokalnego przewodnika i dwóch uzbrojonych w karabiny, którzy będą nam towarzyszyć przez cały tydzień spaceru po Dachu Afryki.

etiopia 26_d
Koniec części pierwszej, wyżynnej. Część druga - górska nadejdzie wkrótce.

Hubert Jarzębowski

Przewodnik tatrzański. Autor powieści "Carolus Victor" (carolusvictor.blogspot.com) oraz świeżo wydanego eseju "Cmentarz Symboliczny pod Osterwą. Duchy Miejsca". Tłumacz książki Diny Štěrbovej "Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach". Prowadzi wycieczki dla biura exploruj.pl.
Wycieczka do Etiopii odbyła się w dniach 24.09 - 8.10 2016 roku. Jej przyszłoroczny program zobaczyć można na stronie: http://www.exploruj.pl/package/gory-simien-i-swieto-meskal/