Élisabeth Revol (ur. 1979) to francuska himalaistka i nauczycielka wychowania fizycznego. W 2008 r. weszła bez wspomagania tlenem na Broad Peak, Gaszerbrum I i Gaszerbrum II, a to wszystko w ciągu zaledwie 16 dni. W 2015 r. po raz pierwszy atakowała z Tomaszem Mackiewiczem szczyt Nanga Parbat zimą. Polacy poznali ją lepiej trzy lata później, kiedy jej zejście z Mackiewiczem z Nangi przeistoczyło się w dramatyczną walkę o przetrwanie.

Uratowali ją Denis Urubko i Adam Bielecki, z ciężkimi odmrożeniami trafiła do szpitala. Tomka Mackiewicza nie udało się uratować, został na górze na zawsze. Po tej historii długo dochodziła do siebie – fizycznie, a przede wszystkim psychicznie. Jednym z elementów terapii było napisanie książki o tych wydarzeniach, która w styczniu tego roku ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Agora. Przy okazji promocji książki, Élisabeth Revol odwiedziła nasz kraj i dzięki uprzejmości Wydawnictwa, mieliśmy szansę z nią porozmawiać.

W książce możemy przeczytać, że po śmierci Daniele Nardiego i Toma Ballarda na zboczach Nangi w lutym 2019 r. zdecydowała się pani już nigdy tam nie wracać. Czy podtrzymuje pani tę deklarację?
Tuż po tragedii mojej i Tomka chciałam wrócić na Nangę jak najszybciej. Jednak po śmierci Daniele i Toma zmieniłam zdanie i postanowiłam nie wracać; był to rodzaj żałoby po Daniele, moim bliskim przyjacielu. Teraz, z perspektywy czasu, nie wykluczam kolejnej wyprawy na Nangę. Za wcześnie jednak, żeby mówić o konkretach.

Wejście na Everest i Lhotse w 2019 r. to był kolejny rozdział terapii po dwóch tragediach na zboczach Nangi?
Zdecydowanie, pomogło mi to wrócić do równowagi i wprowadziło sporo pozytywnych bodźców w moje życie. W tamtym momencie byłam zdołowana i przepełniona pesymizmem, więc zgodnie z teoriami psychologicznymi, potrzebowałam po prostu jakichś pozytywnych impulsów.

Nie uciekniemy od rozmowy o Tomku Mackiewiczu. „Czapkins” był świetnym człowiekiem i bardzo zdeterminowanym, zdolnym himalaistą, ale jednak niezbyt doświadczonym. Nie należał do polskiego środowiska wspinaczy, nie przeszedł żadnego szkolenia, było w jego działalności dużo improwizacji. Dlaczego chciała się pani z nim wspinać? Skąd pomysł na to, że będzie to dobry partner w górach wysokich?
Faktycznie, Tomek nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w Himalajach. Jednak z mojego punktu widzenia, w naszej współpracy jako partnerów wspinaczkowych najważniejsze było całkowite porozumienie. Ciężko to nawet opisać, po prostu świetnie się rozumieliśmy w górach. To coś naprawdę wyjątkowego. Tomek był niezwykle mocny, fizycznie i psychicznie, wspinało nam się razem bardzo dobrze.

0404revol 1

Czy Tomek miał żal do polskiego środowiska himalaistów, że nie traktują go poważnie? W jego biografii autorstwa Dominika Szczepańskiego dało się między wierszami wyczuć zawód, że nikt go nie wspierał i nie doceniał jego osiągnięć.

Rozmawialiśmy o tym z Tomkiem wielokrotnie. Nigdy nie był członkiem żadnego klubu wysokogórskiego, nie udzielał się w szkoleniach czy zjazdach. Jako naturalny autsajder nigdy nie próbował wejść do społeczności polskich himalaistów. Szczerze mówiąc, nie miał z tym większych problemów, po prostu akceptował fakty takimi, jakie są. Nie zauważyłam u niego żalu z tego powodu.

W tej samej książce mamy już jednak wprost napisane, że Nanga Parbat to obsesja Tomka. Czemu on się tak uparł akurat na tę górę i atakował ją aż siedem razy?
Tomek był zafascynowany osiągnięciami starszych polskich himalaistów, całą tą złotą dekadą na czele z Jerzym Kukuczką. Fascynowały go pionierskie zimowe wejścia na ośmiotysięczniki i jakoś tak to sobie ułożył, że Nanga Parbat była dla niego. Do tego musimy dołożyć opowiadaną przez miejscowych Pakistańczyków legendę o Fairy, bóstwie Nangi. Od tego momentu wyprawy na Nangę stały się dla Tomka czymś na kształt pielgrzymek, podchodził do nich bardzo duchowo, stworzył sobie własną opowieść o Fairy; do tego stopnia, że on nie wracał do góry, lecz właśnie do Fairy, z którą stworzył bardzo osobistą relację. Trzecia sprawa, dużo bardziej przyziemna – Nanga Parbat była dla niego osiągalna pod względem finansowym, w przeciwieństwie do innych ośmiotysięczników. Z jednej strony faktycznie uparł się na tę górę, ale z drugiej jego kolejne powroty na Nangę stały się integralną częścią jego życia.

Skupmy się właśnie na tej mitycznej Fairy. Wychowała się pani w tradycji katolickiej i sama przyznała w książce, że na początku podchodziła do relacji Tomka z Fairy z uśmiechem na ustach. Patrząc z dzisiejszej perspektywy – naprawdę uważa pani, że on miał z Fairy jakiś szczególny kontakt?
Tomek ożywił tę miejscową pakistańską legendę, a jego wielka duchowość pozwoliła mu się zagłębić w ten zupełnie inny, równoległy świat. Kiedy wracał na Nangę, to za każdym razem miał także w „plecaku” tę ogromną duchowość i szczególną relację z Fairy. Co do mnie – nie chodzi o to, że ja w jakiś sposób naśmiewałam się z Tomka i jego rozmów z Fairy, tylko po prostu, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się nim, miałam zupełnie inny system przekonań. Znajomość z Tomkiem wstrząsnęła u podstaw moim chrześcijańskim kręgosłupem moralnym i dzięki niemu otworzyłam się na inne spojrzenia, inne perspektywy.

W 2016 r. Simone Moro, Muhammad Ali i Alex Txikon dokonali pierwszego zimowego wejścia na szczyt Nanga Parbat. Tomasz Mackiewicz nie mógł już więc być pierwszy, stracił swoją szansę. Jak to na niego wpłynęło?
Na początku w ogóle nie dowierzał, że oni naprawdę weszli. Śledził nadajnik GPS tej trójki i pomiar zatrzymał się pod szczytem, nie było żadnego sygnału z wierzchołka. Nie ufał więc w ich zimowe wejście na Nangę, a do tego musimy dodać wzajemną niechęć Tomka i Simone. Już nawet nie wiem, z czego ona wynikała, może chodziło o jakieś wpisy w internecie. Tomek zwyczajnie nie lubił Włocha i to tym bardziej skłaniało go do tego, aby nie wierzyć w pionierskie zimowe wejście na Nangę.

Jeśli możemy trochę pogdybać… Gdyby udało się szczęśliwe zejść ze szczytu w styczniu 2018 r. – jakie byłyby następne cele „Czapkinsa”? Czy cokolwiek o tym mówił?
Nie wspominał nic o innych szczytach, jego obsesją i celem była Nanga. Po jej zdobyciu planował zrobić sobie przerwę, spędzać czas z rodziną, zabierać synka Maksa w Tatry, wdrażać go we wspinaczkę, zarażać miłością do gór… Także przez cały czas na tapecie była tylko Nanga, potem miała być przerwa.

Co było dla pani najtrudniejsze w pierwszych miesiącach po dramatycznym powrocie z Nangi?
Dla mnie był to straszny czas, całkowicie załamałam się psychicznie. Miałam też oczywiście głębokie odmrożenia, powrót do zdrowia fizycznego nie był łatwy, ale dużo gorzej było z moją psychiką, byłam w totalnej rozsypce. Historia z Nangi kłębiła się w mojej głowie, ciągle zadawałam sobie te same pytania, zastanawiałam się, co mogłam zrobić inaczej, analizowałam ten scenariusz kolejny i kolejny raz. Była to niekończąca się opowieść w mojej głowie, nie mogłam sobie z tym poradzić.

0104revol

Pani książka faktycznie trzyma w napięciu i pozwala być czytelnikowi razem z wami na Nandze. Kiedy zdecydowała się pani opisać tę dramatyczną walkę o przetrwanie? Jak długo trwała praca nad książką?

Zaraz po powrocie do domu robiłam luźne notatki, przelewałam na papier swoje emocje, bo nie byłam tego w stanie wyrazić w jakikolwiek inny sposób. Był to też rodzaj terapii, żeby kłębiące się w środku mnie emocje uzewnętrznić. Zaczęłam to spisywać w maju lub czerwcu 2018 r. W międzyczasie wielu wydawców zwróciło się do mnie z propozycją wydania książki. Miałam też swoje notatki pisane na bieżąco podczas wyprawy, zawsze je robię. Ostatecznie we wrześniu 2018 r. zaczęłam pisać. Na początku pisałam o swoim życiu, wcześniejszych dokonaniach, marzeniach, wspomnieniach – omijałam Nangę, bo to wciąż było zbyt bolesne. Pisałam kilka stron, odkładałam, znowu za jakiś czas kilka stron i tak to się wlokło. W lutym 2019 r. mój maż Jean-Christophe wyjechał na tygodniowe wakacje i to był moment, w którym „ruszyłam z kopyta”. Byłam wreszcie gotowa na opisanie wydarzeń z Nangi, pisałam dzień i noc, przez cały tydzień. I tak udało mi się skończyć tę książkę.

Miała pani okazję zapoznać się – może ktoś pani tłumaczył – z książką Dominika Szczepańskiego „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza”?
Zapoznałam się tylko z krótkimi fragmentami, które przetłumaczyła dla mnie Kamila, przyjaciółka Ani Mackiewicz. Bardzo chciałabym przeczytać całość, ale póki co książka jest dostępna tylko w języku polskim, więc nie mam takiej możliwości.

Czy tragedia na Nanga Parbat wraca do pani w snach?
Na samym początku obrazy z Nangi cały czas kłębiły się w mojej głowie, w dzień i w nocy. Najczęściej śniły mi się straszne i dramatyczne sceny z naszego wspólnego schodzenia z góry. Potem zaczęło się robić bardziej pozytywnie: wciąż śnił mi się Tomek, ale nie były to już te sceny dramatu, ale ciepłe wspomnienia z naszych wspólnych wspinaczek: czy to z namiotu, czy z rozmów między podejściami. Trwało to w sumie jakieś półtora roku, a od jakichś kilku miesięcy zdarzają mi się coraz częściej noce, podczas których w ogóle nie śnię o Nandze. Mam nadzieję, że już jestem uzdrowiona z tej traumy. Oczywiście to nie wydarzyło się tak samo z siebie, bardzo wiele zawdzięczam rodzinie, przyjaciołom i wszystkim osobom, które wspierały mnie po tej tragedii. Dużo przepracowałam także podczas terapii, na którą się zdecydowałam, naprawdę mi to pomogło.

0404revol

Zamykając już temat Tomka Mackiewicza: jakby mogła opisać go pani w kilku słowach?

Emanował wielką radością życia, pasją, był duszą towarzystwa. Zawsze gromadził wokół siebie pełno ludzi, miał wiele pasjonujących historii do opowiedzenia. Tomek był wspaniałym człowiekiem.

Na spotkaniu z panią w Polsce przy okazji promocji książki „Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat” sala pękała w szwach. Jakie ma pani wrażenia z tej wizyty w Polsce?
Jestem przeszczęśliwa i nawet trochę zazdrosna, że macie tak wspaniałą publiczność, która wspiera himalaistów. Polacy kibicują każdej wyprawie górskiej i odczułam wiele pozytywnej energii; odczucia zupełnie inne, niż kiedy byłam tutaj w 2018 r. Na spotkaniu w warszawskim kinie Luna panowała wyjątkowa atmosfera, wszyscy byli niezwykle otwarci i pomocni. To cudowne, że macie w Polsce taką kulturę górską.

A jak to wygląda we Francji?
U nas himalaizm miał swój złoty czas w przeszłości, teraz ludzie bardziej skupiają się na sportach zespołowych, jak piłka nożna czy rugby, wielką popularnością cieszy się też tenis. W przypadku gór większą uwagę zwraca się na lawiny, wypadki górskie – także jeśli już jest mowa o wspinaczce, to raczej o tych negatywnych aspektach. Mało się mówi czy pisze o doznaniach, które można przeżywać podczas wypraw czy wejść na szczyt. Francja miała swój złoty wiek alpinizmu i himalaizmu, ale to już historia.

Jakie są pani najbliższe plany na wyprawy górskie?
Nie mam w tej chwili żadnych konkretnych projektów, robię sobie przerwę. Rozliczam się z przeszłością, przewartościowuję sporo rzeczy. Wciąż mam w głowie wiele marzeń związanych z górami, ale jest to jedna wielka niewiadoma. Czas pokaże.

Rozmawiał: Bartosz Bolesławski