Start w jednych z najcięższych i najbardziej wymagających biegach górskich świata. 343 kilometry, 23.353 metrów przewyższenia w 5 miesięcy. Projekt narodził się w wyniku połączenia pasji do gór, ciężkich treningów i zamiłowania do biegania.

Jest próbą wytrzymałości oraz sprawdzianem własnego organizmu na wysokościach. Taki opis znajdziemy na stronie Piotra Hercoga, a dotyczy on tegorocznego planu startowego, który zakończył się 16 września ostatnim startem Piotrka w Elbrus International Race.

Z Piotrkiem rozmawiam przy okazji XXI Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju. Właśnie skończył swoją prezentację, gdzie występując z Wojtkiem Grzesiokiem zgromadził pokaźną publikę w Wielkim Namiocie.

Trening biegowy w Świętokrzyskim Parku Narodowym fot. Piotr DymusTrening biegowy w Świętokrzyskim Parku Narodowym fot. Piotr Dymus

Rozumiem, że od 16 września masz wakacje ;)
Taaak - śmiech. Jeśli tak można nazwać ten krótki czas wytchnienia, gdy ma się świadomość, że domknęło się właśnie jeden projekt, natomiast z tyłu głowy kiełkuje myśl, że tuż za progiem czeka szereg kolejnych. Lada moment nastąpi czas planowania przyszłego roku startowego, pozyskiwania sponsorów, a przede wszystkim z podwójną mocą zaczynamy organizację imprez biegowych - Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, czerwcowego Supermaratonu Gór Stołowych oraz Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Prócz tego organizacja wraz z dwójką moich przyjaciół, zawodników Salomon Suunto Team - Magdą Łączak oraz Pawłem Dybkiem obozów biegowych. Także wakacje to chyba w moim przypadku pojęcie względne.

Piotr zawsze biegałeś dystanse ultra i to właśnie w nich czujesz się jak ryba w wodzie - Ultra Trail du Mont Blanc 170 km i 10000 metrów przewyższenia, Ultra Trail du Mont Fuji 169 km, Gore Tex Transalpine - 260 km! Znajomi twierdzą nawet, że Ty się rozgrzewasz dopiero koło 50 kilometra. Skąd zatem pomysł na tego typu starty w tym roku?
To, że wchodzę na obroty dopiero koło pięćdziesiątego kilometra to nie do końca prawda, bo czasami na pięćdziesiątym kilometrze już mam dość i do tego czasu na prawdę można się solidnie zmęczyć. Długie dystanse, szczególnie ponad stukilometrowe są owszem, bardzo korzystne jeśli chodzi o wyniki sportowe jakie na nich osiągam. Chodzi tu głównie o moją wytrzymałość, która wywodzi się z rajdów przygodowych w których swego czasu regularnie startowałem. Dla tych biegów zwanych również adventure racingiem charakterystyczny był długotrwały wysiłek fizyczny, który potrafił trwać po wiele godzin, nieraz dni osiągając swoje apogeum na przykład podczas zawodów Adventure Racing w Szwecji - Explore Sweden Monster, gdzie trasa liczyła 1126 km. Pokonujemy ją w czteroosobowym zespole w 110 godzin zajmując 3 miejsce! Cyfry są ogromne, ale da się to przeżyć. Dodam do tego potworne zmęczenie, ciężkie zadania specjalne i tylko 4,5 godzin snu przez ponad 4 dni! Brzmi, jakby każde kolejne zawody miały być już tylko łatwiejsze! Tego typu zawody nauczyły mnie przezwyciężać kryzysy, momenty wydające się być na początku nie do zniesienia. Podczas tych zawodów kształtuje się w równej mierze jak odporność fizyczna również odporność psychiczna, wytrzymałość oraz determinacja. Rajdy przygodowe okazały się najlepszym przyczynkiem do trenowania biegów ultra. A skąd pomysł na tego typu starty w 2016 roku. Otóż ostatnimi czasy zaczęły do mnie wracać myśli związane z moją wieloletnią pasją - wysokimi górami. W tym roku chciałem zatem połączyć swoje dotychczasowe zainteresowania górami i bieganiem i dodać do tego element wysokości, zmiennych warunków i trudności technicznych.
To był rok prób, błędów oraz nowych doświadczeń.

Tegoroczny plan zawodów zakładał siedem startów, z czego jak wiem aż cztery z nich wygrałeś! Baikal Ice Marathon - 42 km po zamarzniętym jeziorze Bajkał, kultowy bieszczadzki bieg - Rzeźnik 82 km, Pitz Alpine Glacier Trail - 100 km po mocno zróżnicowanej trasie uwzględniającej również odcinki po lodowcu, czy w końcu Sky Race na Piku Lenina z dystansem 13 km! Mamy tu zatem skrajnie różne biegi - maraton, bieg wysokogórski i bieg ultra. Jak w takim razie przygotować się do takich zawodów?
W każdym z tych odmiennych i specyficznych biegów, by osiągnąć optymalny wynik faktycznie niezbędna jest wysoka specjalizacja. Odpowiednio dobrane treningi pod poszczególne starty oraz wspólny mianownik - odpowiednia aklimatyzacja i przygotowanie wytrzymałościowe. Dla mnie ten rok był czasem zdobywania przede wszystkim nowych doświadczeń. Głównie chciałem zaznać na własnej skórze, czy z łatwością przyjdzie mi przekwalifikowanie się z biegów ultra na biegi wysokogórskie. Pierwszy start w tego typu zawodach to Red Fox Elbrus Race już dał mi dużo odpowiedzi na potrzeby mojego organizmu. Czas który przeznaczyłem na odpowiednią aklimatyzację (około tygodnia) był zdecydowanie za krótki, choć te zawody były z założenia takim testem - czy uda się sztuczka by oszukać organizm - szybkim wejściem i zejściem ze szczytu - tak by organizm nie zdążył zareagować. Faktycznie z każdym dniem czułem, że moja wydolność jest coraz lepsza 300, 400, 600 metrów wyżej, jednak do ideału dużo brakowało . W dniu startu stoczyłem ostrą walkę z samym sobą, zwłaszcza powyżej 5000 metrów. Była to walka, której przez kilka lat nie odczuwałem na innych biegach. Wyścig ten uświadomił mi, że do biegu na przykład na Piku Lenina nie da się przygotowywać wyłącznie w Alpach na ultramaratonie biegając na granicy około 3000 metrów. Tak na prawdę trzeba tam jechać miesiąc wcześniej by mozolnie piąć się w górę, a następnie schodzić spać na niższe wysokości, podtrzymywać formę także sportową i tak w kółko. Bieganie powyżej 4000 m to ciągłe balansowanie by znaleźć kompromis między dobrą aklimatyzacją , a utrzymaniem sportowego poziomu.

Start w Red Fox Elbrus Race fot. Piotr Dymus

Który z tegorocznych startów okazał się dla Ciebie najcięższy i dlaczego?
Ciężkie pytanie, bowiem każdy tegoroczny start miał w sobie jakiś trudny moment, gdzie było na prawdę ciężko. Na przykład Baikal Ice Marathon organizowany po zamarzniętym jeziorze Bajkał, który jest niby płaskim biegiem, mimo to przez zdecydowaną większość trasy z powodu nawianego śniegu biegnę wysoko podnosząc kolana, niczym na treningach - ćwicząc skip A. Przy 35 kilometrze daje się odczuć zdecydowany dyskomfort. Jeśli natomiast rozpatrywać biegi górskie, to na przykład pierwszy start na Elbrusie daje mi mocno w kość. Z powodu niedostatecznej aklimatyzacji od wysokości 5000 metrów, odczuwam znaczny dyskomfort i tak na prawdę walczę z samym sobą, by ukończyć te zawody. Na domiar złego w przeciągu chwili drastycznie zmieniają się warunki pogodowe, spada temperatura, niebo zachodzi chmurami i zaczyna szaleć burza śniegowa. Pod względem trudności i odporności psychicznej porównuję ten start do moich pierwszych startów w biegach ultra. A jeśli czegoś nie znamy, balansujemy na granicy wycięczenia to wydaje nam się że jest to nasza granica którą nie możemy przekraczać. Choć po takich doświadczeniach z reguły ta granica zostaje przesunięta.

Podobno Bajkał zimą wygląda olśniewająco, jest jednak równie zdradliwy jak i piękny, a pogoda na nim często bywa niestabilna. Jakie miałeś warunki podczas swojego startu? Dodam, że był to 8 marca, więc na Syberii można powiedzieć zima w pełni.
Maraton po płaskim - 42 kilometry do przebycia. Z założenia wydaje się, że bieg ten powinien być o wiele łatwiejszym niż okazał się w rzeczywistości. Jeszcze na kilka dni przed startem trenujemy na idealnej nawierzchni jeziora - wypolerowanej, płaskiej tafli lodu. Oczywiście technika biegania różni się od biegania w terenie czy nawet po asfalcie - jednak można pokusić się o osiąganie niezłych prędkości za sprawą butów ze specjalnymi kolcami. Co się jednak okazuje w dniu startu, że trafiamy na znacznie cięższe warunki, które mieliśmy na treningach w innej części jeziora. Tu przy ujściu rzeki Angary na linii startu prosto w twarz wieje wiatr z prędkością 15 metrów na sekundę. Termometry pokazują - 23 stopnie, a my czujemy jakby było co najmniej dwa razy tyle na minusie! Cały wyścig kojarzę jako wiejące jednostajnie wiatr prosto w twarz oraz wysokie unoszenie kolan i torowanie sobie drogi. Ale nie narzekam bo wygrywam z czasem 3 godzin 55 minut ;-)

W tym roku z Miłoszem Szczęśniewskim, z którym startowałeś w Biegu Rzeźnika planowaliście start z zamysłem ustanowienia nowego rekordu trasy. Zajęliście pierwsze miejsce z mocną przewagą nad drugim zespołem, a rekord (nowej) trasy i tak został przez Was ustanowiony.
Ciężko nie zrobić rekordu trasy, jak się biegnie pierwszy raz nią. Cieszymy się, że możemy się tak zapisać w historii tegorocznego wyścigu jednak trzeba przyznać, że na Rzeźnika przygotowujemy się ze ściśle określonym celem. Głównym zamierzeniem było pobicie rekordu trasy, który 2 lata wcześniej ustanowili Przemek Sobczyk i Kuba Wiśniewski. Startowałem w Biegu Rzeźnika do tej pory już trzy razy ustanawiając za każdym razem rekord. Natomiast dwa lata temu został mi on odebrany - zatem chciałem tu znów wrócić by wyrównać porachunki. Poprzez wyjazd na Elbrus wypadły mi właściwie dwa tygodnie klasycznych przygotowań - zyskałem jednak naturalny dopalacz, który daje przebywanie przez dłuższy czas na większych wysokościach - nadprodukcję krwinek czerwonych. Z Miłoszem przygotowywaliśmy się do startu w Karkonoszach, gdy na cztery dni przed wyjazdem okazało się, że organizator został zmuszony do zmiany trasy. Trochę nas to zasmuciło, nie ma co ukrywać. Zastanawialiśmy się nawet z Miłoszem czy startować w zawodach, czy po prostu przymierzyć się do pokonania rekordu wcześniejszej trasy biegnąć poza jakimikolwiek zawodami. W końcu jednak postanowiliśmy wystartować w zawodach. Taktyka by walczyć o czas została zamieniona na walkę o zwycięstwo. Rozpoczeliśmy spokojnie z zamiarem kontrolowanie sytuacji na trasie, uzyskiwaliśmy z każdym pomiarem czasu większą przewagę nad następnym teamem, gdzie na 15 km przed metą mieliśmy przewagę nawet 25 minut. Wtedy mogliśmy już zwolnić i spokojnie dobiec do mety wygrywając. Dla mnie był to już czwarty start i czwarte zwycięstwo - chyba wystarczy, bo jest jeszcze mnóstwo innych także ciekawych wyzwań.

Z Miłoszem Szczęśniewkim na trasie Biegu Rzeźnika fot. Łukasz BuszkaZ Miłoszem Szczęśniewkim na trasie Biegu Rzeźnika fot. Łukasz Buszka

Na kolejne biegi - Grand Trail Orobie we Włoszech oraz Pitz Alpine Glacier Trail w Austrii pojechałeś z rodziną. Chyba nie ma nic lepszego niż doping żony i dzieci na trasie, prawda?
Supporty, które do tej pory miałem na trasie bywały najróżniejsze - w zdecydowanej mierze jednak znajomi i przyjaciele. Rzadko zdarza mi się, że jest nim cała rodzina - stąd dla dwóch stron jest to niemałe doświadczenie i ogromna dawka emocji. Niestety dość rzadko zdarza się, że moja rodzina podąża wraz za mną po mapie moich biegowych startów. Te zawody były dla nas nie tylko ważnym wydarzeniem sportowym ale poniekąd również zasłużonymi wakacjami po organizacji zawodów biegowych - Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Te kilkanaście dni było cudownych - łączyłem poranne treningi z aktywnym zwiedzaniem i wędrówkami górskimi wraz z rodziną. Gdy przyszedł natomiast czas zawodów dzieci dały mi najwięcej energii! To właśnie im obiecałem, że swój start w Bergamo ukończę na starówce tego prześlicznie położonego miasteczka, gdzie mają na mnie czekać na mecie. Mimo trudności technicznych na trasie, wysokiej temperaturze oraz kiepskim samopoczuciu to tylko złożona obietnica i wizja dzieciaków na linii mety powstrzymywała mnie przed chęcią zejścia z trasy. Bieg udało mi się ukończyć na 12 miejscu, które absolutnie mnie nie satysfakcjonuje i gdybym miał kierować się rozsądkiem biegnąc sam dla siebie, zapewne zszedłbym z trasy wraz z pierwszymi oznakami wyczerpania i nadciągających skurczów. W Alpach Austriackich natomiast startuję w biegu na 100 kilometrów. Mimo, iż odbywa się zaledwie na tydzień po Grand Trail Orobie mój organizm zregenerował się dość szybko i od pierwszych kilometrów przejmuję prowadzenie. Moim sprzymierzeńcem jest również pogoda oraz czekająca na trasie rodzina. Duma dzieci z mojej wygranej i emocje jakie im towarzyszyły, widząc swojego tatę na pierwszej pozycji są nie do opisania.

Start w słynnych, prawdopodobnie najcięższych zawodach tego typu na świecie - Lenin Race. Dodam tylko, że basecamp znajduje się na wysokości 3600 m.n.p.m. co już wiele osób przywraca o płytszy oddech i zawroty głowy. Jednak nie Ciebie - startujesz w Sky Race z bazy do obozu pierwszego na 4400 m n.p.m. i jesteś bezkonkurencyjny - jak długo trzeba się przygotowywać do tak mocnej aktywności na takich wysokościach?
Teraz już chyba wiem jak odpowiednio przygotować się do tego typu zawodów. Jak już wspominałem wcześniej na etapie ustalania pomysłów i założeń tegorocznego planu nie przyszło mi na myśl, że odpowiednia aklimatyzacja, nie na wejście i zdobycie szczytu lecz na przygotowanie organizmu do ścigania się w warunkach wysokogórskich będzie tak czasochłonna. Wyjazd na Pik Lenina, kiedy to do basecampu dotarliśmy dopiero 12 sierpnia nie dawał cienia wątpliwości, że do pierwszych zawodów na 20 sierpnia nie zdążę się zaaklimatyzować oraz odpowiednio wypocząć. Nadszedł czas podejmowania decyzji, w którym z dwóch biegów wystartować: Lenin Race Vertical Sky Marathon, czyli obóz I - szczyt czy Lenin Sky Race: base camp - baza pierwsza i z powrotem do bazy. Z racji wykluczania się tych dwóch biegów następujących po sobie w odległości czasowej zaledwie czterech dni musiałem dokonać chłodnej kalkulacji, w wyniku której postanowiłem wystartować w Lenin Sky Race czyli Basecamp na wysokości 3600 m n.p.m. do obozu pierwszego na 4400 m n.p.m. i z powrotem, co dało łącznie 23 kilometry. Moja tygodniowa aklimatyzacja wystarczyła by wygrać te zawody, jednak by ścigać się na wysokość 7100 m - to by było nierozsądne. Teraz już wiem, by odpowiednio przygotować się do tego typu zawodów należy założyć nie dwa tygodnie przygotowań na wysokości lecz około miesiąca.

W ostatnich zawodach na Kaukazie - International Elbrus Race zajmujesz pierwsze miejsce wśród mężczyzn, drugie w klasyfikacji generalnej. Przepraszam, muszę zadać Ci to pytanie - jak czuje się mężczyzna, któremu właśnie kobieta złoiła skórę? Dodam, że pierwsze miejsce zajęła Rosjanka, biegaczka górska z Inov8 Team Oksana Stefaniszyna, ustanawiając tym samym kobiecy rekord trasy.
Na International Elbrus Race była osobna klasyfikacja dla kobiet i mężczyzn. Zająłem pierwsze miejsce, natomiast mój czas nie był wynikiem najlepszym. Absolutnie nie mam problemów z faktem, iż to kobieta wbiega na metę przede mną. Oksana była doskonale przygotowana do tego biegu. Prócz faktu, iż jest bardzo dobrą, wytrenowaną i mocną zawodniczką, na jej czas miało wpływ również świetne przygotowanie organizmu do wysokości. Moim zdaniem wygrała zupełnie zasłużenie, ustanawiając tym samym nowy rekord kobiecy trasy z Azau na sam szczyt. Ja się cieszę że ten start przyszedł mi już zdecydowanie łatwiej, choć już jadąc pod Elbrus (zaledwie 6 dni przed głównym startem) wiedziałem że to są złe plany. Ale wyboru już nie było - wizy brak , czasu także - to przynajmniej trzeba było się cieszyć górą i fajną towarzyszącą ekipą ;-)

Trening na siłowni w zaprzyjaźnionym hotelu Europa w Starachowicach - fot. Piotr DymusTrening na siłowni w zaprzyjaźnionym hotelu Europa w Starachowicach - fot. Piotr Dymus

Jesteś organizatorem jednych z największych i najbardziej prestiżowych imprez biegowych w Polsce: Dolnośląski Festiwal Biegowy, Zimowy Maraton Gór Stołowych oraz Supermaraton Gór Stołowych. Dodatkowo organizujesz obozy biegowe, jesteś trenerem, do niedawna przez ponad 7 lat prowadziłeś urokliwe schronisko Pasterka, masz rodzinę - powiedz jak Ty to wszystko ze sobą godzisz?
Sam nie wiem. Tak jakoś wychodzi. Nie jestem wzorem świetnej organizacji, często mój czas marnuję na właściwie nie wiadomo na czym, brak mi wewnętrznego zorganizowania. Zauważam, że mógłbym być zdecydowanie bardziej poukładany, a wtedy i moja praca stała by się bardziej efektywna. Jedno jest pewne – na trening zawsze trzeba znaleźć czas. W tym przypadku nie istnieją żadne wymówki i każdy, jakkolwiek zajęty by nie był, nie uwierzę, że nie jest w stanie powiedzmy trzy razy w ciągu tygodnia znaleźć po pół godziny czasu wolnego na dawkę ruchu. Tak naprawdę wystarczy chcieć. Wychodzę z założenia, że swoje marzenia należy realizować – mamy tylko jedno życie, nie ma zatem co odkładać naszych pragnień na później. Trzeba uwierzyć, że wszystko jest w zasięgu ręki i po prostu sięgać po to.

Paulina Wierzbicka

http://pollyenespana.blogspot.com/