Anna Brożek to ścisła czołówka polskiej wspinaczki. Zapraszamy do obszernego wywiadu z tą zawodniczką, która imponuje ambicją, pracowitością oraz pozytywną energią. Rozmawia Maciej Mikołajczyk.

Maciej Mikołajczyk: Czym jest dla Ciebie wspinaczka? Pamiętasz swoje pierwsze kroki stawiane w tej dyscyplinie?

Anna Brożek: Kiedyś wspinanie było dla mnie zwykłym hobby. Mój tata wziął mnie pierwszy raz na ścianę, spodobało mi się i zaczęłam wspinać się rekreacyjnie. Zapisałam się do sekcji, startowałam w różnych zawodach juniorskich, ale nie traktowałam siebie jako sportowca, a wspinania przyszłościowo. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i po prostu się wspinałam. Teraz sprawy wyglądają inaczej. Wspinaczka to moja codzienność, poniekąd styl życia. Na ten moment nie wyobrażam sobie siebie bez wspinania, ale też nie odbiegam w przyszłość i nie myślę co będzie za kilka lat.

fot. Anna Brożekfot. Anna Brożek

Jesteś świeżo po zawodach Pucharu Świata w Tai’an. W Azji zajęłaś znakomite czwarte miejsce. Jak oceniasz swój występ i poziom rywalizacji? Niewiele zabrakło Ci do podium. Czujesz pewien niedosyt?

Czas przed sezonem i początki sezonu były dla mnie ciężkie. Nie spodziewałam się, że jestem w stanie coś pobiegać i zająć tak wysoką lokatę, a szczególnie na zawodach w Tai’an. To były moje czwarte zawody pod rząd. Najpierw Puchar Świata w Moskwie, później event Speed Stars w Tokio i kolejny PŚ w Chongqing. Mało tego, w Chinach dodatkowo startowaliśmy w Pucharach Świata w boulderach (w związku z nowym wymogiem przyznawania dofinansowań PZA). To był istny maraton. Weekend po weekendzie zawody, samoloty, zmiana lokalizacji itd. Na ostatnim odcinku, czyli Pucharze Świata w Tai’an byłam już naprawdę zmęczona. Dodatkowo eliminacje w boulderingu odbywały się przed czasówkami, co tylko potęgowało zmęczenie. Ciężko było mi zebrać się w sobie i odrzucić negatywne myślenie, zakwasy i zmęczenie. Jakoś udało mi się przebrnąć eliminacje i z czasem 8.60 wejść do finałowej “16”. Myślałam, że to mój maks i że lepiej tego dnia nie pobiegnę. Chyba naprawdę ostatkami sił zebrałam się w sobie i powalczyłam coś w tych finałach. Z jednej strony jestem zadowolona z czwartego miejsca, ale oczywiście czuję ogromny niedosyt. Dwa ostatnie biegi zniszczyłam potknięciami, a mogły być naprawdę szybkie. W biegu o wejście do czwórki zrobiłam czas 8.15, a sądziłam, że biegnę na górną “ósemkę”. Sama już nie wiem, na co było mnie stać tego dnia i okrutnie żałuję, że tymi potknięciami odebrałam sobie szanse, aby się przekonać. Poziom jest bardzo wysoki, a czasy mocno wyśrubowane. Nie ma miejsca na błąd, wszystko musi być idealne, fizycznie i psychicznie.

Nieco wcześniej zawitałaś do Tokio. Zawody Speed Stars to dobra promocja wspinaczki? Czy cieszyły się one dużą popularnością? Obsada nie była chyba zbyt mocna…

Speed Stars to dla mnie wyjątkowe zawody. To dopiero druga edycja tego wydarzenia i mam nadzieję, że będzie ono sukcesywnie kontynuowane, bo są to naprawdę świetnie zorganizowane zawody. Chyba najlepsze, w jakich miałam przyjemność startować. Czy cieszyły się dużą popularnością? Były transmitowane w telewizji, na miejscu mnóstwo kamer, fotografów. To wyglądało bardzo profesjonalnie i poważnie. Publiczność, jaka zebrała się, aby oglądać zawody, to ponad 2000 osób, czyli zapełniono całą przestrzeń dla kibiców. Jeżeli chodzi o zawodników, nie powiedziałabym, że obsada nie była mocna. Startowali przede wszystkim zaproszeni zawodnicy, którzy znaleźli się tam z jakiegoś powodu, a więc rekordziści świata, mistrzowie globu, czy czołówka pucharów. Można powiedzieć, że to dosyć elitarne zawody, choć myślę, że rok temu obsada była mocniejsza. W tym roku dodatkowo, oprócz zaproszonych zawodników, do rywalizacji dołączyć mogli również chętni.

Jak wygląda typowy dzień Anny Brożek? Ile czasu poświęcasz na treningi?

W większości, mój typowy dzień to zajęcia na uczelni, podróż pociągiem do Tarnowa, trening i powrót do Krakowa. Teraz sytuacja się zmieni, bo dojeżdżać będę nie na treningi do Tarnowa, a na zajęcia. Zobaczymy jak to będzie działać, bo przez ostatnie cztery lata studiów było na odwrót. Trenuję od czterech do siedmiu dni w tygodniu, kilka godzin. Czasami bywa, że nie mam czasu na nic. Dojazdy, uczelnia i inne obowiązki są ciężkie do połączenia z trenowaniem. Nie zawsze mogę poświęcić treningom tyle, ile bym chciała, ale nie jest źle. Cięższe okresy przeplatają się z tymi, w których mogę się skupić w stu procentach na trenowaniu i harmonia jest zachowana.

Jak przedstawia się twoje codzienne menu? Stosujesz specjalną dietę? Zwracasz uwagę na kalorie? Na treningach z pewnością tracisz sporo energii…

Nie mam diety, nie liczę kalorii, jem dużo słodyczy. Czytam różne książki na temat diet oraz stylu odżywiania. Zwiększam swoją świadomość w kwestii żywienia, ale nie robię tego pod kątem wspinania. Każdy powinien się zdrowo odżywiać i dbać o siebie. Sama przykładem nie świecę, ale jest dużo lepiej niż było rok, czy dwa lata temu. Nie jem nic szczególnego, ale raczej unikam mięsa i dużych ilości węglowodanów, szczególnie tych „niezdrowych”. Staram się również nie korzystać ze suplementacji i odżywek.

Jesteś studentką Wydziału Zarządzania na Akademii Górniczo-Hutniczej. Jak udaje Ci się godzić naukę ze sportem?

Bywa różnie. Czasem jest naprawdę hardcore - w dzień zajęcia, wieczorem nauka, a trzeba jeszcze znaleźć czas na trening. Zdarzało mi się trenować na siłowniach całodobowych, ale to skrajne przypadki, czytaj w trakcie sesji. Największą przeszkodą jest dystans, jaki muszę pokonywać, dojeżdżając z Krakowa na trening. Męczące jest planowanie, to, że nie mogę żyć z dnia na dzień. Mieszkam i trenuję w Tarnowie, a studiuję w Krakowie. Często po treningu, kiedy nie miałam zajęć następnego dnia rano, zostawałam w domu na noc. Dlatego też nie mogę po prostu wstać rano i pójść na uczelnię. Wszystko muszę mieć zaplanowane co najmniej trzy dni do przodu. I wychodząc na zajęcia, czasem idę tylko z długopisem i zeszytem, a czasem z torbą na trening, ubraniami na dwa dni i notatkami, które potrzebuję mieć ze sobą pojutrze, ale po zajęciach jadę od razu na trening i wrócę dopiero za kilka dni. Wszystko musi być przemyślane, bo inaczej bym zginęła, czyli nie zdała kolokwium, czy pojechała na trening bez butów, co oczywiście się już zdarzało. Nieodzowną pomocą są tutaj najbliżsi, bez których bym nie dała rady.

fot. Anna Brożekfot. Anna Brożek

Zdobyłaś złoto na akademickich mistrzostwach świata, czego Ci bardzo gratuluję. Jak wspominasz te zawody? Przed startem spodziewałaś się zwycięstwa? To twój największy sukces?

Były to pierwsze Akademickie Mistrzostwa Świata, w związku z czym zupełnie nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Na listach startowych znajdowała się czołówka Pucharu Świata, jak np. Julia Kaplina, ale było też sporo nowych nazwisk i to było bardziej stresujące, niż rekordzistka świata. Kiedy znasz przeciwnika, wiesz na co go stać, wiesz czego trzeba, żeby wygrać, a tutaj niewiadomych było sporo. Dlatego też nie zakładałam żadnych scenariuszy, niczego nie oczekiwałam. W biegu o wejście do ścisłego finału spotkałam się z ową rekordzistką Kapliną, a kiedy z nią wygrałam, pomyślałam „Boże, teraz to już tylko bieg o złoto”. Z zawodów najbardziej zapamiętałam to, jak nie mogłam doczekać się Mazurka i byłam tym ogromnie podekscytowana, a kiedy wyszłam na podium, okazało się, że na tej imprezie odsłuchuję się bodajże hymn FISU. Moje zdziwienie osiągnęło milionowy poziom, kiedy nie mogłam dojść, co to za melodia zamiast Mazurka. Wspaniale było wygrać, choć nie traktuję tego jako mój największy sukces. Dla mnie znaczenie ma nie tylko miejsce, jakie zajmuję, ale również jak biegam na danych zawodach. Ogromnie cieszyłam się z rekordu Polski, który ustanowiłam w Arco w 2016 roku, choć ostatecznie uplasowałam się w okolicach czternastego miejsca. Myślę, że to były najważniejsze zawody i moment, który pozwolił mi uwierzyć w siebie.

W 2020 roku wspinaczka ma zadebiutować na igrzyskach olimpijskich. Jakie są zasady kwalifikacji na najważniejszą sportową imprezę? Myślisz o starcie na tych zawodach?

Każdy sportowiec myślę „myśli” o starcie na igrzyskach. W moim przypadku nie nazwałabym tego jeszcze realnymi planami. Trenuję, pracuję nad swoimi wynikami i zobaczymy co z tego wyjdzie. To jest ciężki orzech do zgryzienia, nie do końca wiadomo z kim my właściwie rywalizujemy, kto z linowców, boulderowców i czasówkowiczów zdecyduję się na trójbój. Ciężko zatem oszacować nasze szanse, trudno podjąć decyzję - ciśniemy punkty jedną dyscypliną, czy próbujemy wszystkich trzech. Kwalifikacje opierają się na rankingach i wynikach, których do tej pory nie było, czyli potencjalnych kandydatów musimy wymyśleć sami. Ja przyjmuję strategię, jak na Akademickich Mistrzostwach Świata, po prostu trenuję i robię swoje.

W jakich najbardziej ekstremalnych zawodach przyszło Ci występować? Co daje Ci najwięcej emocji? Lubisz adrenalinę?

Jeszcze chwilę temu nie wiem, co bym odpowiedziała i musiałabym dłużej się zastanowić, ale teraz pierwsza myśl to Puchar Świata w Tai’an! Tam naprawdę nie było mi lekko. Po starcie w baldach czułam się po prostu okropnie, do tego zmęczenie z poprzednich zawodów i już na rozgrzewce myślałam, że padnę. Na finałach temperatura ponad 30 stopni, pełne słońce, skwar. Zawody transmitowane w telewizji, zatem trzeba biegać bieg za biegiem, żadnych opóźnień, wszystko „szybko, szybko”. Nie było czasu na oddech, łyk wody. Ledwo zdjęłam buty, a tu zaraz trzeba je ubierać i biec. Po ostatnim biegu myślałam, że zejdę. Wróciłam do strefy i nie mogłam złapać oddechu, przez blisko pięć minut sapałam, jakbym miała astmę. Marcin chciał dzwonić na karetkę, a mi się chciało wymiotować. Jedyne co mnie powstrzymało, to chyba wstyd, że tak przy wszystkich i że nie bardzo jest do czego. Dla wytrzymałościowców takie rzeczy to pewnie chleb powszechny, ale mi się jeszcze nie zdarzyło, także, że tak powiem, byłam pod wrażeniem.

Co daje mi najwięcej emocji? Oglądanie biegów Marcina. Tak więc, od kiedy sama startuję, mniej się stresuję, bo nie mam okazji go oglądać. Żartuję, stresu jest więcej, bo stresuję się nie tylko jego zawodami, ale i moimi. Adrenalinę lubię, ale powiedzmy, nie w nadmiarze.

Czego życzyć Ci na koniec naszej rozmowy?

Zero kontuzji, czyli zdrowia, dłuższej doby i silnej psychy.

Wywiad z Anną Brożek przeprowadził Maciej Mikołajczyk