loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

MONT BLANC - WYPRAWA NA DACH EUROPY.

"Góra piętrzy się w nas zdumieniem
Szczyt budzi się w nas pragnieniem
Spójrz jak przerasta cię Biała Dama
W pokusie rosnącej i żarliwej
Ośnieżają cię anioły mitu
Byś dotknął szczytu snu..."

Jean Vollard

Mont Blanc, Biała Góra, zwana także Białą Damą, kusi i wabi jak sen. Piękna i ośnieżona przez cały rok, kapryśna pogodowo, hipnotyzuje i przyciąga rocznie tysiące turystów z całego świata, z czego jakaś setka staje się zawsze jej ofiarą... Ten alpejski szczyt, najwyższy w Europie, swoją popularnością udowadnia, że pewne ludzkie pragnienia nigdy nie tracą na atrakcyjności i są niezależne od czasu, postępu technicznego i kulturowego.
Alpy, których najwyższy szczyt stanowi Mont Blanc (4810 m n.p.m., pogranicze Francji i Włoch), rozciągają się otwartym łukiem na północ od Zatoki Genewskiej nad Morzem Śródziemnym do Dunaju na Nizinie Węgierskiej, przez Włochy, Francję, Szwajcarię, Niemcy, Lichtenstein, Austrię i Słowenię. Są dość młodymi górami, zbudowanymi głównie ze skał krystalicznych. Tereny wokół tego masywu górskiego były już od dawna zasiedlone przez ludzi, jednak jego eksploracja zaczęła się od 1741 roku: wyprawy Anglika Williama Windhama, który spenetrował - i opisał - kilka lodowców. Rok 1786 to rok zdobycia Mont Blanc przez dwóch mieszkanców Chamonix, Jacquesa Balmata i Michela Packarda. Początkiem polskiego alpinizmu natomiast jest rok 1818, kiedy to poeta Antoni Malczewski zdobywa (jako dwunasty) Białą Górę. Pierwszym Polakiem, który osiągnął wierzchołki wszystkich czterotysięczników alpejskich był dr Jerzy Hajdukiewicz. Obecnie w masywie alpejskim jest wiele dróg wspinaczkowych, z których do najbardziej znanych należą takie trasy jak: "Droga Chamonix" i "Droga St.-Gervais".

Z Opola do Montreux

Na szczycie Wizja zdobycia tego szczytu, dotarcia na "dach Europy" od dawna kształtowała się w mojej głowie. Wiedziałam, że wejście w Alpy jest przygodą pełną przypadków i niebezpieczeństw, szczególnie ze względu na niespodziewane zmiany pogody, które mogą całkowicie zmienić charakter dróg czyniąc najłatwiejszą z nich nie do przebycia. Słyszałam, ze to wspinaczka po śnieżnych zboczach, poszarpanych skałach, eksponowanych lodowych graniach z nawisami śnieżnymi i wreszcie ostateczna radość stanięcia na wierzchołku.
Okazja realizacji marzeń przyszła niespodziewanie, bo oto nagle dostałam trzy dni na podjecie decyzji o wyjeździe (wyprawa pod patronatem TVN). Szybko następują przygotowania, a więc zbieranie informacji, gromadzenie odpowiedniego sprzętu, ubrań oraz konsultacje z osobami, które już mają taką wyprawę za sobą.
Nadchodzi dzień wyjazdu, sobota. Przez 16 godzin jedziemy samochodami do szwajcarskiej miejscowości Montreux. O świcie jesteśmy już na kempingu, gdzie oczekuje nas trzech młodych, odważnych "górołazów": Michał Rendak, Tomasz Gryczka i Adam Zagajewski, od tego momentu przewodników naszej grupy. Kilka dni wcześniej zdobyli Matterhorn (4478 m n.p.m.).
Na szczycie Dzień aklimatyzacji. Spacerujemy po Montreux, malowniczo położonym mieście, do którego zjechali się z całego świata wielbiciele paralotni na międzynarodowe zawody. Obserwujemy napowietrzne akrobacje. Wysłuchujemy też relacji z wyprawy na Matterhorn (miał tam miejsce wypadek, podczas którego zginęła jedna osoba). Myślę sobie, że nie jest to może najlepsza zachęta dla nas do oczekiwanej wyprawy... jednak myśli takie szybko odlatują w ferworze świetlistego dnia. Po kilku godzinach wyruszamy do urokliwego miasteczka Chamonix. Tam robimy drobne zakupy, jemy obiad i otrzymujemy ostateczne instrukcje - tak też mija i kończy nam się pełne oczekiwania niedzielne popołudnie...

Kolejką w niebieskie otchłanie

Poniedziałek, godzina 14.40 - nasza ośmioosobowa grupa (w składzie: Aleksandra Wiercimok (autorka tekstu), Martyna Wojciechowska - TVN, Piotr Szyszko, Dariusz Prosiński, Andrzej Derengowski i trójka naszych młodych przewodników) zmierza kolejką "Tramway du Mont Blanc" ze St. Gervais do Nid d'Aigle - Orle Gniazdo (cena biletu - 22 EURO). Stamtąd o godz. 16.10 wyruszamy w góry. Wejście zajmuje nam 2,5 godziny. Idziemy w samych podkoszulkach - jest dość ciepło. Pogoda dopisuje, toteż ochoczo pniemy się w góry, będąc coraz bardziej pod urokiem malowniczych, wysokogórskich terenów, skalistych poboczy, pośród których wiodą nas kręte ścieżki. Raz po raz wyrastają przed nami alpejskie szczyty. Sam Mont Blanc wydaje się tak odległy i nierzeczywisty, że automatycznie nasuwa mi się myśl o tym, czy będę tam w stanie wejść.
Dochodzimy do schroniska Tete Rousse(3167 m.n.p.m.),które okazuje się skandalicznie drogie(herbata kosztuje 2,90 EURO). Decydujemy się na wodę z lodowca i sami przygotowujemy kolację (herbata, zupy w proszku, słodkie batony). Szukamy też miejsca na nocleg. Tereny powyżej schroniska stanowią bezpłatny teren kempingowy. Rozbijamy namioty na kamieniach. Ciepło ubrani wsuwamy się w śpiwory; jest godzina 22.00.Z uśmiechem na ustach i radością w sercu zasypiam po raz pierwszy u stóp Białej Damy. W tym momencie świat, który pozostawiłam na dole wydawał się nierealny ze swoimi wszystkimi problemami. Tam pozostały ludzkie słabości. Tu wszystko nabrało innego znaczenia. Czas płynął w innym rytmie. Nastąpiło oczekiwanie na wielką przygodę.
Jedynymi dźwiękami tej nocy były kroki naszych współlokatorów i uderzenia deszczu w tropik. Chwilami ogarniało nas uczucie chłodu. Rano ku naszej radości pogoda wyraźnie poprawia się. Pobudka o 7:OO, śniadanie, kilka pamiątkowych zdjęć - i ruszamy dalej. Przed nami przejście Kuluarem Śmierci (na dźwięk nazwy aż przechodzą dreszcze) : 650 m wspinaczki, która ma nas doprowadzić do schroniska Gouter. Szlak ten nie cieszy się dużą popularnością. Często spadają tu lawiny śnieżne i kamienie. Na szczęście obserwujemy tylko pewne nieduże obsunięcia w oddali. Tuż za niebezpiecznym żlebem zaczyna się ostra wspinaczka w kruchej skale - do schroniska Aig Du Gouter (3817 m),która chociaż niezbyt spektakularna, jest najbardziej hazardowym odcinkiem na naszej trasie. Warunki dość pionierskie; nierówność terenu, ciężkie plecaki oraz spadające stężenie tlenu w powietrzu zmuszają nas do maksymalnego wysiłku. Moja euforia już się nieco zmniejsza... Oczywiście wysiłek był wliczony w cały projekt. Zastanawiam się jednak nad stopniem ryzyka.
Wejście zajmuje nam 3,5 godziny. Jest to trudne podejście. Trawersujemy oporny żleb, ubezpieczony miejscami linką poręczową. Stawiamy ostrożnie każdy krok. W pewnym momencie przed nami ukazuje się schronisko Goutera, podobne do stalowego bunkra. Początkowo wydaje się bliskie, ale wysokość daje się nam we znaki i poruszamy się dużo wolniej. Czuję, jak mój organizm domaga się tlenu i odpoczynku. Pogoda wciąż dopisuje, jest ciepło, ale niebo jest zachmurzone.
Decydujemy się na 1,5-godzinną przerwę. W schronisku oczywiście drogo: jajecznica - 6,5 EURO, woda - 4 EURO. Zastanawiam się, które koszta robią na nas większe wrażenie: te nasze, "handlowo-usługowe", czy te, których wymagają od nas prawdziwe góry...

Vallot - podniebny koszmar

Na szczycie W końcu trzeba iść dalej. Tym razem już ubieramy na nogi raki i idziemy dalej w górę. Docelowo na dzisiaj mamy przed sobą schronisko Vallot. Brniemy w śniegu między ogromnymi klocami lodu i szczelinami. Postępujące zmęczenie - a przecież chcemy zdążyć przed zachodem słońca.Czujemy osłabienie. Wzrastająca wysokość jest już wyraźnie odczuwalna; kolejny metr w górę okupiony zostaje dużym wysiłkiem. Każdy w jakimś stopniu odczuwa skutki niedotlenienia (niektórzy mają bóle głowy, inni - falujące skurcze żołądka i towarzyszące temu mdłości). Osłabieniu towarzyszy znaczne oziębienie. Z tych powodów ostatnie 100 m stało się prawie torturą. Na jakieś 20 minut przed dotarciem do celu jestem tak zmarznięta, że nie potrafię się rozgrzać. Bunt organizmu...Tego wieczoru zabijaliśmy własne marzenia, a wizja zobaczenia Białej Damy rozpływała się we mgle.
20.15 - w mieniących się promieniach spektakularnego zachodu słońca docieramy do Vallota. Sam schron jednak do interesujących nie należy. Wielkie blaszane pudło (na wysokości 4350 m.) o ograniczonej użyteczności, bez obsługi, wewnątrz jedynie kilka pryczy, góra śmieci pod ścianą, a wszędzie okropny zaduch. Jednak ta waląca, metalowa puszka uratowała na przestrzeni lat wiele ludzkich istnień. Kilka osób decyduje się na nocleg w schronisku, inni - na zewnątrz. Noc okazuje się koszmarna; nie wyspał też się nikt. Ludzie narzekają na zimno i skutki wycieńczenia. Towarzyszący nam w schronie czeski turysta rozchorował się na dobre, wpadając w istną panikę. Jego jęki i krzyki, że jest bez sił, że będzie umierał, towarzyszą nam aż do rana. Spędzamy te nocne godziny fatalnie - fizycznie i psychicznie. Bardzo żałujemy, iż umieściliśmy Vallota jako punkt przystankowy na naszej trasie (a można było tego uniknąć).
Biała Góra w ciemnościach gdzieś odpłynęła, oddaliła się. Czujemy się bardziej jak na przedmurzach Hadesu niż na "olimpijskich", podniebnych poziomach.

Zmagania z naturą

Godzina 5.00 - pobudka. Śniadanie na wodzie ze śniegu; tu zresztą nawet nie można kupić herbaty. Przed nami kolejny, ostatni już etap podejścia. Biała Dama już przecież tak blisko... Prawie czujemy na sobie jej oddech.
Zakładamy na nogi raki, wiążemy się liną, zabieramy czekany i już jesteśmy gotowi do drogi. Jest cudowna, słoneczna pogoda (spory kontrast po koszmarnej, męczącej nocy), podszyta lekkim lodowatym wiatrem. Wokół rozciągają się oszałamiające widoki - a my zmęczen i niewyspani, resztkami sił pniemy się przed siebie. Wędrujemy niemal jak... skazańcy. Spowolnione ruchy, nogi jak z waty, coraz krótsze kroki, ciężki oddech. Warunki zmuszają nas do ubrania dodatkowych rękawic. Idziemy z asekuracją, wzdłuż wąskiej, niebezpiecznej grani gryfowej (bardzo ambitne podejście) w kierunku szczytu.
Nasza wyprawa daleka jest od amatorstwa, które nieraz cechuje bezmyślne pomysły domorosłych wielbicieli gór. Stroje są profesjonalne, skompletowane i skontrolowane bacznie przez naszych przewodników. Pewnej strategii wymaga chodzenie z asekuracją. Na początku i na końcu grupy muszą znajdować się osoby najbardziej doświadczone. Ta na końcu jakby dźwiga na sobie ciężar całego zespołu, musi umieć trzeźwo zareagować w sytuacji, kiedy prowadzący wpadnie do szczeliny ukrytej w śniegu. Trzeba wtedy mocno się zaprzeć, a jeśli ma to miejsce na śniegu - położyć się i wbić czekan. Ostatni musi też umieć chodzić bez asekuracji.
Docieramy do Grani Bosses; wiatr utrudnia nam marsz. Walczymy z nim, z grawitacją - i z sobą. A przecież wspinaczka wąskim grzebieniem skalnym wymaga sporej koncentracji. Przed nami - ogromne śnieżne pole, nakropione twardymi łuskami zmrożonego lodu. Rozległe włości Królowej Śniegu, której być może siedziba wydawała się tak blisko... W końcu przetrawersowaliśmy ostatni śnieżny odcinek. I tu zaczęły się kolejne kłopoty zdrowotne: złe samopoczucie, mdłości, osłabienie, bóle i zawroty głowy (typowe objawy braku adaptacji organizmu do warunków obniżonego ciśnienia parcjalnego tlenu). Góra zemściła się zbyt pośpieszną próbą ataku... z najwyższym trudem mobilizujemy resztki sił.

Zdobycie Białej Góry - zdobycie siebie

Na szczycie No i wreszcie: zmęczeni, ale szczęśliwi osiągamy szczyt Białej Góry. Moment odpoczynku, rozmasowanie zamarzniętych palców, chwila na zadumę. Tak... Mieszanina zmęczenia i satysfakcji daje w rezultacie ekstazę. Potęga - piękno - majestat Natury. Skupienie gór kontemplujących w odwiecznym spokoju i jednocześnie szaleńczym pędzie świata udziela się nam po trosze, pozostawiając coś trwałego w sercu. To co do opisania - i to nieopisane, zawieszone w przestrzeni... Zamaszysty krajobraz. Panoramiczny widok na "iglicę" - niezwykły górski zamek ze skał i lodu. Siedziba znanych i nieznanych baśni i mitów. Zewsząd rozpościerają się połacie dziewiczych bieli i gam niebieskości. Przywołuję w pamięci Andy, obrazy trudnego podejścia pod słynnego Fitz Roy'a, szczyty Cerro Torres, niebotyczne wieże skalne Torres del Paine. Jak kruchy i niewyraźny wydaje się przy tym ogromie człowiek z jego tak przecież wybujałą cywilizacją... Otwarte niebo, jakby wchłaniające nas wraz z wysokogórskim mirażem, powoduje, że w duchu cicho dziękuję za to, iż nie próbowałam silniej realizować moich protestów po mękach pod Vallotem. Nagroda jest konkretna i bardziej niż satysfakcjonująca.
Choć widok i związane z nim odczucia na pewno są wspaniałe same w sobie - jestem przekonana, że to, co było dane przeżyć nam, którzy przeszliśmy tyle trudów i samozaparcia, nie byłoby z pewnością dane komuś, kto znalazłby się tam ot tak, lekko i bez wysiłku, jakimś zrządzeniem techniki lub czarów. Strzelają migawki aparatów, zmęczony wzrok znajduje wokół ukojenie - a przecież wszyscy tu chyba wiemy, że w tej całej wyprawie chodziło nie tyle o zdobycie, ile o samo z d o b y w a n i e Mont Blanc. O niepowtarzalną gamę przeżyć, jednorazową Przygodę.
Po tej "uczcie" zmysłów i refleksji, odprężeni i trochę wyciszeni, wracamy. Droga zejścia często stwarza większe problemy niż wejście na szczyt. Pomimo zmęczenia wymaga pełnej koncentracji i precyzyjnego wykonania wszystkich operacji związanych ze wspinaczką w dół, aż do momentu, kiedy wkroczymy do zielonej doliny.
Moje spojrzenia nadal ślizgają się po fragmentach bajkowego krajobrazu. Wzrok przyciągają osłonecznione zbocza majestatycznych gór. Jesteśmy oczarowani dzikością natury i otaczającym nas pięknem. Schodzimy w dół, do schroniska Gouter. Stamtąd - po półgodzinnej przerwie - zejście (z asekuracją i dość stresujące) do Tete Rouse, gdzie czeka nas nocleg. Ponieważ wcześniej nasz kolega zgubił w tych okolicach kask, jeden z naszych przewodników, Michał, udał się teraz na jego poszukiwanie. Miał podwójne szczęście; ze swojej wyprawy przyniósł bowiem nie tylko zgubę, ale i czekany o wartości 600 zł. Kolejny nocleg w namiotach. Tym razem jedyną "atrakcją" nocy okazuje się armatni huk spadającej lawiny.
Sielskim porankiem dwugodzinne zejście do kolejki; w dół do miasta.
Trzaskają migawki aparatów. Ostatnie zdjęcia, spojrzenia za siebie... - i po południu już droga powrotna. Rozmowy i refleksje - ale to już nie to samo co przeżycie i obcowanie z Górami.
Mont Blanc - to z pewnością jeden z najwspanialszych, najokazalszych w świecie pomników przyrody. Ale dla człowieka, który świadomie decyduje się na kontakt z tym miejscem, na wyprawę niejako "obłaskawiającą" nieco (subiektywnie) tę przerastającą nas potęgę Natury, góra ta staje się ważnym symbolem. Symbolem czegoś, co wykroczyło poza klasyczne przeżycie; czegoś co chyba mistycznie wpisuje się w retoryczne pytanie powtórzone przez Zanussiego: "Po co ludzie chodzą po górach?" A na takie pytania to już zwykły rozsadek, nawet sportowca, nam nie odpowie. Odpowiedź niesie - częściowo i jakby szeptem - poezja, muzyka, malarstwo. Odpowiedzią też jest zakorzenione mocniej pragnienie kontynuacji takich wypraw... Podczas nich przecież człowiek przekracza sam siebie.
Wszystkie wspólnie spędzone w górach chwile zamykam w terrarium pamięci, emocje zatapiam w podświadomości i myślę o tym, by nie ogarnął mnie pył codzienności.

Tekst i zdjęcia: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

W przypadku jakichkolwiek komentarzy lub pytań, podaję także adres e-mail Klubu: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub zapraszam na forum dyskusyjne na stronie klubowej.

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci