17 lutego 1980 r. to dzień wyjątkowy w historii polskiego i światowego himalaizmu. Tego dnia dokładnie o 14:25 miejscowego czasu, Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy stanęli na szczycie Mount Everestu. Był to pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty zimą i w dodatku od razu najwyższy, a więc milowy krok w eksploracji gór wysokich. Piotr Trybalski, Leszek Cichy i Wydawnictwo Literackie na 40. rocznicę tego wydarzenia postanowili przypomnieć kulisy tej pionierskiej wyprawy w książce pt. „Gdyby to nie był Everest…”.

Piotr Trybalski od lat pisze o wyprawach i podróżach, a jego największą pasją jest fotografia. Na swojej stronie sam siebie określa jako człowieka zajmującego się „photojournalismem”. Opublikował książki „Fotograf w podróży” oraz „Podróże z Adrenaliną”, a od pewnego czasu jest stałym gościem archiwum Polskiego Związku Alpinizmu, natomiast podczas jazdy samochodem namiętnie słucha starych nagrań z wypraw himalajskich. Efektem są już trzy książki górskie opublikowane w Wydawnictwie Literackim – zaczęło się od biografii Piotra Pustelnika („Ja, Pustelnik” – wrzesień 2017), następnie była opowieść o drugim najwyższym szczycie świata („Wszystko za K2” – wrzesień 2018). Mało jest więc osób bardziej odpowiednich do pisania o największych sukcesach polskich „lodowych wojowników”. Zwłaszcza że pisać potrafi bardzo dobrze i nie ogranicza się tylko do suchych opisów, ale przedstawia też świetne tło historyczne i społeczne.

1702everest

Książka „Gdyby to nie był Everest…” miała swoją premierę w styczniu 2020 r. Pretekstem była oczywiście okrągła 40. rocznica pierwszego zimowego wejścia na najwyższą górę świata. W listopadzie książkę o Wielickim opublikowało Wydawnictwo Agora, więc Wydawnictwo Literackie zwróciło się do drugiego bohatera tego epokowego osiągnięcia. Leszek Cichy, podobnie zresztą jak Krzysztof Wielicki (trafił na wyprawę z listy rezerwowej), nie był głównym kandydatem do wejścia na szczyt. Poza tym obaj panowie pochodzili z różnych klubów (Warszawa i Wrocław) i nigdy wcześniej razem się nie wspinali. Jak to w górach bywa, dużo przypadku i szczęścia sprawiło, że ostatecznie poszli do góry razem i udało im się.

„Gdyby to nie był Everest, tobyśmy chyba nie weszli” – te słowa wypowiedział Leszek Cichy do bazy, kiedy zdobywcy połączyli się z nią ze szczytu. Piotr Trybalski opisuje bardzo szczegółowo całą wyprawę, od momentu przygotowań w Polsce, przez wszystkie problemy logistyczne, aż do dotarcia do Nepalu i działalności górskiej. Świetnie oddaje atmosferę panującą tej zimy w polskiej ekipie, chwile radości i zwątpienia, szczególnie goniące terminy i walkę o przedłużenie pozwolenia na wejście na Everest o kilka dni. Szczególnie dramatyczny i wciągający jest opis zejścia ze szczytu. Opis wyprawy jest rzeczą dość oczywistą, jednak największą wartością dodaną jest to, co „przed” i „po”.

Przede wszystkim Piotr Trybalski w przystępny i ciekawy sposób opisuje historię podboju najwyższej góry świata. Dla wielu ludzi ze środowiska są to pewnie sprawy dość oczywiste, ale nie tylko tacy czytają tę książkę. Znajdziemy też dokładne wyjaśnienie, jak Polacy wpadli na pomysł zdobywania ośmiotysięczników zimą i kiedy zaczęli to realizować. A całość kończy się wyważonym przedstawieniem problemów dzisiejszego świata w kwestii zdobywania Everestu. Szczególne wrażenie robi zdjęcie na jednej z ostatnich stron, gdzie widzimy kilkaset osób czekających w kolejce do szczytu. Znamy takie obrazki z Giewontu, ale Everest?

Mimo że wyprawa była poważna i ekstremalnie trudna, a śmierć czaiła się na każdym kroku, nie brakowało również bardzo humorystycznych akcentów:

Dochodziliśmy do jednej z wiosek, przed którą czekała na nas gromada dzieciaków. Gdy zbliżyliśmy się do nich, dzieciaki wyciągnęły ręce po prośbie i zgodnym chórem zawołały: „Wanda cipa, Wanda cipa!”. Okazało się, że to Fereński, który szedł dziesięć dni wcześniej, uczył dzieciaki „polskiego powitania”, obiecując, że dostaną za to od kobiecej wyprawy cukierki. Wanda postanowiła się zrewanżować i obiecała dwa cukierki, jak powitają za kilka tygodni schodzących z góry okrzykiem: „Fereń chuj!”. To autentyczna historia, ale też i znak czasów: konkurencja między wspinającymi się kobietami i mężczyznami narastała, ale nie była pozbawiona humorystycznego akcentu. (s. 71)

Powyższa sytuacja miała miejsce akurat podczas wypraw (osobnej kobiecej i męskiej) na Gaszerbrumy w 1975 r. Autor przedstawił najważniejsze wydarzenia w polskim himalaizmie, które doprowadziły do zimowej wyprawy na Mount Everest. Nie jest to jednak z pewnością biografia Leszka Cichego, mimo że jest tam przedstawione całe jego życie, począwszy od pierwszych wypraw, przez Everest, kolejne szczyty i w końcu lata dziewięćdziesiąte, kiedy to Cichy zajął się pracą w korporacji. Po długiej przerwie wrócił do wypraw, ale prezentuje obecnie zupełnie inną filozofię niż w latach osiemdziesiątych. Cichego trzeba bardziej traktować jako współautora niż głównego bohatera opowieści. „Gdyby to nie był Everest…” to przede wszystkim książka o najwyższej górze świata, ze szczególnym uwzględnieniem wyprawy polskiej, która jako pierwsza zdobyła szczyt zimą. Wiele humorystycznych fragmentów znajdziemy szczególnie w zapisach rozmów przed radio:

NAGRANIE Z 27 STYCZNIA

Bogdan Jankowski: Następny telegram. Ryszard Szafirski! Treść jest taka: „Ala pozdrawia, Joaśka bardzo tęskni, Dorota czeka na wejście na górę”. Nie jesteśmy pewni, czy to jest jeden telegram, czy operator połączył trzy telegramy od trzech różnych dziewczyn.

Ryszard Szafirski: Wszystko by się zgadzało! Ala – dziękuję bardzo, Joasia – oczywiście również. Dorota… nie mam w kalendarzu czegoś takiego. Chyba coś się wam popieprzyło!

Bogdan Jankowski: Nie, operator powtarzał dwa razy. Tak że, Rysiu, musisz sobie wprowadzić własne poprawki, korzystając z intuicji, domysłów. (s. 162-163)

Legendarne są już także techniki motywacyjne kierownika Andrzeja Zawady, który przekonywał wspinaczy będących pierwszy raz powyżej 6000 m n.p.m. zimą, że ten legendarny górski wiatr wcale nie jest taki straszny. Nazywał go „zefirkiem”.

NAGRANIE Z 24 STYCZNIA

Andrzej Zawada: W Kotle piekło! Takie porywy wiatru, że mózg ścinają, lodem w oczy sypie. W połowie Kotła wycofaliśmy się z Krzysztofem [Cieleckim].

Bogdan Jankowski: Jesteście w jedynce?

Andrzej Zawda: Tak, jesteśmy, szczęśliwie. Dostaliśmy w kość jak cholera, bo dmucha prosto w twarz. Taka zadymka, że czasami na krok nic nie widać. Z nóg ścinało. Ocenialiśmy z Krzyśkiem, że powyżej stu kilometrów na godzinę.(…)

Bogdan Jankowski: A więc sielanka się nasila, a zefirki tężeją… (s. 171)

Na wyprawie bywało wesoło, ale był też wielki niepokój, kiedy schodzący ze szczytu Wielicki i Cichy bardzo długo nie dawali znaku życia. Ostatecznie wszystko skończyło się wielkim sukcesem, a nawet poważnym skandalem dyplomatycznym. O tym wszystkim też pisze Piotr Trybalski. Prawdziwą wisienką na torcie jest wspaniała szata graficzna, za którą był odpowiedzialny Robert Kleemann – warto wymienić go z nazwiska i przekazać wielkie słowa uznania. Ogólnie bardzo trudno przyczepić się do czegokolwiek w tej książce, jest to po prostu pasjonująca opowieść o epokowym wydarzeniu w historii Polski i świata.

Bartosz Bolesławski