Teatr Śląski w Katowicach zdecydował się opowiedzieć o środowisku himalaistów i historii Kukuczki w taki sposób, w jaki zwykle się o tym nie mówi. Bez pompatyczności, bez budowania pomników, bez gratulacyjnych uścisków dłoni. Za to z sięganiem własnych granic, chorobą wysokościową i pomieszaniem zmysłów.



Scena oddziałuje na widza ogromną ilością bodźców. Pierwszą osobą, która się ukazuje jest Miuosh. Będąc wkomponowanym w scenografię tworzy na żywo ambientowe tło muzyczne. Koncertowi towarzyszą również wizualizacje. Pojawiają się aktorzy w strojach wieczorowych w specyficznym, bardzo dynamicznym, ciągłym ruchu scenicznym. Kwestiom wypowiadanym przez aktorów również nie ma końca - cały czas ktoś coś mówi, ktoś z kimś rozmawia. Czuć napięcie, jest hałas który przechodzi w bełkot. Co mniej wytrwałych może zmęczyć i zniechęcić, bardziej wprawionego widza - wciągnąć i zaintrygować. Jedno jest pewne - tak skonstruowany mikroświat może się podobać lub nie, ale nikogo nie pozostawi obojętnym. Wywoła skrajne emocje, ale nie pozwoli się nudzić.

Kukuczka1801

Joanna Micherdzińska, Rafał,;Patrycja Kopytko, Dominik Sarnowski,;Jarek Jakubowski,;Natalia Cholera Gąsior,;Anna Sobańska - Fanklub Speleoklubu Bielsko-Biała,;Marek Sobański,;Tomek Stryku Stryczek z żoną, Wacław Michalski,;Tomasz Murzyn Grzegrzułka,;Antoni Grzegrzułka - Osoba Towarzysząca,;Katarzyna Lena Koprowska,;Ewa Chylaszek - Były Czlonek Klubu,;Jerzy Ganszer,;Wanda Ganszer - Fanklub Speleoklubu Bielsko Biała,;Wojciech Prezes Jasiak,;Bartek Golik Czysty Żywioł,;Kuba Krajewski,;Karolina - Osoba towarzysząca, 4;os. towarzyszące

 

To wszystko sprawia wrażenie, jakby reżyser chciał nam zafundować chorobę wysokościową bez wychodzenia w góry. Nie wszystko, co się dzieje da się racjonalnie wytłumaczyć, a sami aktorzy gadają z butem, turlają się w śpiworze, czy biegają z głową owiniętą folią nrc, zdradzając zachowania bliskie wariactwa. Dowiadujemy się od nich, że góry są uzależniające jak narkotyk, że wbrew ogólnej opinii o ich pięknie i wzniosłej idei zdobywania ich himalaizm wiąże się z wielkim trudem, cierpieniem, wyrzeczeniami, oraz rywalizacją. Ma znaczenie kto był pierwszy, a światło dziennikarskich fleszy, choć wzbudza sporo kontrowersji, zarówno wśród uczestników wypraw, jak i na nizinach wśród szerokiej publiczności kibicującej ich poczynaniom, zajmuje stałe i nieodzowne miejsce w tym wyścigu. Swoją drogą postać dziennikarki nie bez powodu była chyba jedną z najbardziej charyzmatycznych i jednocześnie najbardziej upiornych.


Wydźwięk spektaklu jest tyle prawdziwy co werystyczny: najwyższe góry świata, kiedy patrzy się na nie z dołu są spełnieniem marzeń. Gdy się na nich jest są walką o życie, wielkim śmietniskiem i cmentarzyskiem przyjaciół. Rozliczają z wyznawanych przez nas wartości - do tego nawiązywały sceny przypominający sąd ostateczny nad Kukuczką oraz sentencje wypowiadane przez aktorkę odgrywającą metaforę góry. Swoją drogą te filozoficzne prawdy w świecie chaosu i abstrakcji, zamiast wzbudzać autorytet trącały banałem. Ciężko pojąć skąd w sztuce wzięła się taka postać, nie wzniosła bowiem nic, co by ten mikroświat stał się jakkolwiek bardziej uporządkowany czy ukorzeniony w jakiś prawidłach.

Są na ten temat głosy dużo bardziej surowe. Zapraszam do zapoznania się z recenzją Sławomira Szczureka z Nowej Siły Krytycznej.
"Gdy ktoś obiecuje ci wyprawę w Himalaje a zabiera cię ledwo na osiedlową górkę i zamiast szusować, pozjeżdżasz sobie na dziecięcym "dupolocie", masz prawo poczuć się oszukanym i zawiedzionym. Jeśli nie tak niedawno, pięćdziesiąt kilometrów od Katowic (fakt, bliżej gór niż hałd), Anita Jancia-Prokopowicz w sześćdziesięciominutowym monodramie ("Wanda" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej) robi zdecydowanie więcej niż zespół Śląskiego, to znak, że na "Himalajach" straciłeś dziewięćdziesiąt minut swojego życia.

To miał być bal, na który zaprosili nas ci, którzy mieli ewidentną ochotę w swoim życiu na to, by je stracić. To mógł być piękny bal. Początek zapowiadał, że może nawet takim się okazać. Wchodzi maestro - Mioush - który odpowiadał za muzykę w przedstawieniu, pojawiają się fantastyczne wizualizacje, gra świateł, niejako z zaświatów wyłaniają się po kolei bohaterowie. A świat gór jest mroczny, oddalony, niedościgniony i wciągający. Słychać jedynie urywane oddechy, tak charakterystyczne przy doznawaniu rzeczy pięknych, ważnych, trudnych i ostatecznych. Górski pejzaż zastyga na słowa głównego bohatera - Jerzego Kukuczki: "pękła lina". To zdanie, w brutalny sposób oznajmiające "przypadkowość" i "chwilowość" wpisaną w górski krajobraz, jest pierwszym i zarazem ostatnim godnym uwagi. Po nim nic już nie jest tak piękne. Wyczekujesz, widzu, aż Kukuczka i jego towarzysze wreszcie zakończą ten lot.

Tekst Dariusza Kortko, Artura Pałygi, Marcina Pietraszewskiego nieustannie grzęźniecie na mieliznach. Totalną katorgą jest wysłuchiwanie kwestii Lhotse (Grażyna Bułka), wpadających w tanie, moralizatorskie tony, truizmów pełne. Każde zdanie, rozpoczynające się od "posłuchaj Człowieku" przyprawia o odruch wymiotny, nie mówiąc o ich dalszym ciągu: "zawsze jest jakaś lina i zawsze pęka", "albo spadasz, albo lecisz w górę, zależy, z której strony spojrzeć", "gdy coś zyskujesz, musisz też stracić", "gdy dostrzegasz światło, musi nastać też ciemność". Upatrywałem światła i nadziei w przerwie stylizowanej choćby na dotarcie do pierwszego obozu, ale nie. Spektakl trwa nieprzerwanie wśród wrzasków upiornych ludzi, monotonnej gry świateł, koszmarnej scenografii i kostiumów, nadmiernego, bezcelowego ruchu. Pędzimy ślepo wraz z tym światem, by zaliczyć spektakularny upadek.

Wątki rodzinne bohaterów górskich wypraw zawsze budziły zainteresowanie. Znamy zarówno żale żon, dzieci, rodziców dotyczące ich nieobecności w domu, jak i punkt widzenia himalaistów - poczucie niezrozumienie dla ich pasji. Oddanie głosu bliskim odarłoby te historie z heroizmu i ukazało, że być może byli to wielcy sportowcy, ale partnerzy, ojcowie, synowie - żadni. Problem w tym, że nie tylko tekst słaby, ale i aktorstwo.

Przoduje Agnieszka Radzikowska w roli żony Kukuczki. Dawno nie widziałem tak spłaszczonej postaci, zamiast dramatu jedynie krzyki, iście kobiece uśmieszki i bezsensowna bieganina. Bohaterka patrzy na ścianę, od której oderwała się miłość jej życia i czuje ukojenie - ja nie. Rozmowa Jurka (Dariusz Chojnacki) z Matką (Katarzyna Brzoska) o pryncypiach nie wnosi nic nowego. Każde z nich mówi o czym innym, żadne nie ma pojęcia o świecie drugiej osoby. Matka zadaje pytanie: "a z czego te góry są tam zrobione w środku?". Dla niej najważniejsi są ludzie, którzy zdolni są do okazywania uczuć, na przykład potrafią za kimś tęsknić. Jerzy odkąd zobaczył na zdjęciu górską ścianę, tęsknił tylko za nią. Pulsowała mu w głowie, nie dało się powstrzymać tego uczucia. Wszystko przestało się liczyć. To rodzaj choroby. Ci, którzy się wspinają, nie różnią się od ćpunów. Podnieca ich to, że jest niebezpiecznie, że są pierwsi, że wpinają się o innej porze roku niż poprzednicy. "Nic tak nie napędza jak wkurw" - mówi największy rywal Kukuczki, Reinhold Messner - który jako pierwszy zdobył Koronę Himalajów. Mało tego, powtarza za Horacym, ironizując, że siła bez rozumu upada pod własnym ciężarem.

Ostatnia premiera Teatru Śląskiego w reżyserii Roberta Talarczyka także upada - pod ciężarem chęci bycia wielkim, ładnym i klimatycznym spektaklem. Nic jednak z tego. Kamienie wiszące ponad sceną winny się rozsypać i wnieść trochę życia w pasjonujący a dla większości śmiertelników niedostępny świat Himalajów. Ci, którzy tam byli jednym głosem wspominają, że na górze jest taka cisza, jakiej nie można doświadczyć nigdzie indziej. A wysokość nie pozwala czasem na odróżnienie realnego od nierealnego. Miliony lat, które nie mają nic do powiedzenia i zdobywcy, nie mogący im nic dać. Góry przyciągają niczym syreni śpiew, to rodzaj emocji, których nie da się zrozumieć. Wspinaczom towarzyszą ci, którzy nigdy nie zeszli z gór, pozostali tam na zawsze. Niektórzy, niczym Wanda Rutkiewicz, po latach decydują się wrócić po nich, z egoistycznych pobudek, by martwe ciała nie przysłoniły gór. To historie, które napisało życie.

Temat, z którego można zrobić piękny wierzchołek lodowej góry, w Katowicach zrównano do pastwisk wypełnionych marazmem, nudą, brakiem pasji. Zdecydowanie lepiej od takiej wizji wypraw wysokogórskich jawi się ziemia z perspektywy krowiego gówna, o której wspomniano w "Himalajach".

Anita Jancia-Prokopowicz wcielająca się w rolę Wandy Rutkiewicz, sam jedna na Małej Scenie, w asyście trzech białych ścian, przeprowadziła widzów przez całe życie bohaterki i wyprowadziła na szczyt Kanczendzongi, z którego ona nigdy nie powróciła, a my zostaliśmy tam wraz z nią. Teraz możemy wspominać."


Himalaje jednak wychodzą przez teatr instalacją z lin, plecaka i butów na fasadzie naklejkami z nazwami ośmiotysięczników na placu przed budynkiem oraz zdjęciami z przedstawienia. Zapraszają przechodnia do dyskusji. My daliśmy się zaprosić. Dyskutujmy. W końcu tak czy inaczej miło było uczestniczyć w jednej z najliczniejszych akcji klubowych!

Katarzyna Lena Koprowicz