Zrobiliśmy to! Nareszcie! To pierwsze słowa jakie przychodzą mi na myśl. Od września ubiegłego roku, kiedy poczuliśmy, że da się pokonać ostatni wyciąg, napinka na Szaty rosła coraz bardziej. W czerwcu się nie udało, w lipcu nawet nie wyruszyliśmy. W sierpniu sklejamy tydzień wolnego. Prognozy na Wilder – leje jak zawsze!

Ruszamy na podbój (jeszcze nie wiedząc czego) szczęśliwym zeszłorocznym składem z Justyną i Markiem na pokładzie. Wtedy zrobiliśmy End of Silence więc może teraz Szaty??? Jeszcze w Katowicach po spotkaniu i przepakowaniu samochodu podejmujemy decyzję, że jedziemy do Arco . Tam czekamy na zmianę pogody w Austrii. Oczywiście nie zamierzamy na miejscu próżnować…

Uff! To był naprawdę intensywny tydzień!!! Każdego dnia coś się działo i każdy z tych dni miał wpływ na rozwój dalszych wydarzeń. Decyzje były podejmowane zgodnie, szybko i spontanicznie.

des-kaisers-neue-kleider-lukasz-dudek-1-m

1 dzień

Podchodzimy na szczyt Monte Brento by przyjrzeć się jak chłopaki ładują na base i przede wszystkim zlokalizować końcówkę drogi Brento Centro. Chcemy spróbować ze zjazdu 3 ostatnie wyciągi (8b, 900m). Skoków z powodu silnego wiatru nie ujrzeliśmy, a przebieg ustaliliśmy dopiero po kilku godzinach poszukiwań. Na wstawki jest już za późno.

2 dzień

Powtórka z rozrywki. Wieje tak jak dzień wcześniej ale jak widać nie wszystkim to przeszkadza. Zbliżając się do skalnego grzybka słyszymy odliczanie i podniecone głosy szykujące się do skoku. Zdążyliśmy stanąć na krawędzi i przyjrzeć się ludziom odlatującym na wingsuitach. Petarda! Z miejsca stwierdzamy, że też byśmy tak chcieli…

Trzeba otrzeźwieć i zacząć działać. Szkoda tylko, że zaczyna kropić. Zanim zjedziemy poczekamy pod okapem i zobaczymy co się zdarzy. Przyszły chmury, zaczęło lać, na zmianę się nie zanosi. Ku..wa! Schodzimy w deszczu. Klniemy non stop pod nosem, bijąc chyba rekordy w ilości niecenzuralnych słów. Jedyne pocieszenie to lampa dnia następnego. W Wilder bez zmian –leje.

des-kaisers-neue-kleider-lukasz-dudek-2-m

3 dzień

Po przeanalizowaniu topo brento centro dochodzimy do wniosku, że ze zjazdu da się zapatentować tylko 2-max 3 wyciągi. Przed nimi teren mocno trawersuje uniemożliwiając rozpoznanie linii. Dla nas to trochę za mało, potrzebujemy dostać po dupie. Musimy wreszcie poruszać się coś w skale, a nie tylko podchodzić pod nią. Wybór pada na 420 metrową Le Vrai Plaisir 8a+ potocznie nazwaną Pampers znajdującą się na ścianie Piccolo Dain. Obicie na drodze jest naprawdę skromne. Przekonuje się o tym na 2 wyciągu, gdzie mam okazję przelecieć się z urwanym chwytem, uderzając po drodze o występ skalny i obijając sobie piętę. Wybiera mi psyche i zjeżdżam do stanowiska. Jaca przejmuje stery. Dochodzi do miejsca w którym odpadłem i…zaczyna padać deszcz. Ku.wa!!! Mżawka przeradza się w regularny opad. Płyty zamokły. Decydujemy się na zjazd do pierwszego stanowiska. Postaramy się przeczekać. Po 1 godz sytuacja się nie zmienia. Zjeżdżamy do podstawy ściany. Odwrót. Tak jak poprzednio rzucamy „mięsem„ na prawo i lewo. W akcie rozpaczy wieczorem treningowo wspinamy się w skałkach w Masone. Lepsze to niż nic. W Wilder bez zmian.

4 dzień

Planujemy dzień restu, by po nim znów ruszyć na Piccolo Dain, a kolejnego dnia wracać do Polski. Szat nie braliśmy pod uwagę. Leniwie spędzam dzień włócząc się po miasteczku. Wtem dostaje sms-a od Jacy, którego treść brzmiała mniej więcej tak: wyż afrykański w Austrii przez 30 godzin. Nie musimy długo myśleć – wieczorem wspin w Masone by „przepompować” krew w przedramionach, rest i Szaty.

5 dzień

Był to pierwszy dzień, w którym mieliśmy wyspać się, wypocząć, a jedyny wysiłek to przemieszczenie się wieczorem do Wilder Kaiser. Spacerując wzdłuż wybrzeża Gardy obecne były tylko nasze ciała. Myśli raz po raz przechodziły całą ścianę, wyciągi, przechwyty. Na obiad podjeżdżamy na lądowisko base-jumperów by popatrzeć na skoki z innej perspektywy. Wszystko wygląda na super bezpieczne. Pierwszy zgrzyt ma miejsce już po rozłożeniu spadochronu, gdy jeden z kolesi podczas dolotu na polankę chyba się zamotał i zahaczył o drzewo spadając na ziemię. Chwilę później po prawej stronie otwierają się 2 spadochrony. Sęk w tym, że jeden z nich łagodnie opada w dół natomiast drugi z nich jakby zawisł w powietrzu. Na naszych oczach zaczyna dziać się dramat. Ów drugi jumper rozbił się o zbocze. Natychmiast zaczyna się akcja ratownicza, przylatuje śmigłowiec z ratownikami. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Reszta skoków zostaje wstrzymana. Wszyscy czekają w napięciu na rozwój wydarzeń. Helikopter ląduje z powrotem. Ratownicy wynoszą już tylko zwłoki zawinięte w czarny worek. Wszyscy jesteśmy w szoku. Sielanka zamienia się w koszmar. Stajemy jak wryci, to czas na chwilę refleksji i zadumy. Brutalność życia jest jednak taka, że dnia następnego z Monte Brento znów będzie skakać kupa ludzi, a my będziemy wspinać się gdzieś daleko stąd. Podsumowuje całość zwracając się do mojego partnera: „Ja pierdolę! Gruby… musimy jutro uważać”.

des-kaisers-neue-kleider-lukasz-dudek-4-m

Dzień, na który czekaliśmy prawie 12 miesięcy:

Wstajemy o 5.30. Musimy być pierwsi w ścianie. W czerwcu zaspaliśmy i mijaliśmy się z niemieckim zespołem na wiszącym stanowisku. Było na nim miejsce dla 2 osób, a trzeba było zmieścić się w czwórkę. Hardcore! W godzinę ogarniamy się z parkingu. Wszystko przebiega zgodnie z planem. Jest rześko ale słonecznie. Po drodze wypróżniamy się w krzakach czyli uderzamy na lekko :)
Nikt przed nami się nie wspina. Jaca przechodzi pierwszy łatwy wyciąg. Drugi 7c+ wiedzie bardzo czujną płytą, gdzie każdy niewłaściwy krok kończy się lotem. Jestem zestresowany. Zajebiście zestresowany! Nie mogę pozbyć się cholernych myśli, że to nasza jedyna i ostatnia próba w tym roku. Wspinam się tempem żółwia ale jednocześnie pewnie i z pełną kontrolą swojego ciała. Nigdy nie spadłem na tym wyciągu i nie spadam.

Teraz dopiero zaczyna się prawdziwy sprawdzian. Jaca wchodzi na 8a+ - trudne w tym stopniu. Kiedyś było 8b, przecenili pół stopnia niżej. W międzyczasie urwało się sporo chwytów ale wycena została niezmieniona. Okaże się, ile mój partner jest naprawdę warty. Rozgrzewki praktycznie w ogóle nie miał, więc pewnie najpierw przejdzie po ekspresach, zjedzie i spróbuje. Nic bardziej mylnego. Idzie jak po swoje. Mistrzowsko balansuje na stopniach, restuje odpowiednią ilość czasu, w bezlitosny sposób wykorzystuje słabości skały. Przechodzi w pierwszej próbie cruxa i kończy wyciąg. Oczy przecieram ze zdumienia, a ręce składają się do oklasków. Jednego mogę być pewny – mój towarzysz od liny jest w doskonałej formie, skoncentrowany, wiedzący po co tu przyjechał.

Drugi sprawdzian to 8b+ forsujące masywny okap. Trzeba szybko ten wyciąg zrobić bo stanowisko, na którym wisimy jest turbo niewygodne. Wiemy że ów wyciąg jest najbardziej narażony na zamakanie. Widać sporo połaci mokrego ale może chwyty oszczędziło? Stres nie może mnie opuścić. To musiało się tak skończyć – w pierwszej próbie odpadam już w pierwszym trudnym miejscu. W drugiej próbie zdenerwowanie nie mija i spadam ze spuchniętymi przedramionami w połowie wyciągu w drugim trudnym miejscu. Dalszą część drogi idę już od ekspresa do ekspresa zaznaczając kluczowe chwyty i stopnie. Nawet gdybym przeszedł to miejsce spadłbym z góry z lejących się podchwytów. Na podsuszenie zużywam prawię rolkę papieru toaletowego. Jaca opuszcza mnie na stanowisko. Jest mi wstyd, że wspinam się jak ciota. Dycham trochę czasu i próbuję od nowa. Tym razem załapuje już stan flow. Ruchy są płynne i pewne, a o moich zachowawczych poprzednich próbach już dawno zapomniałem. Liczy się tu i teraz. Po przejściu drugiego balda, klinuje kolano o płetwę, wyciągam do Jacy kciuka, że jest dobrze, mam zapas. Kończę wyciąg, wydaję długi okrzyk radości, a kamień spada mi z serca.

des-kaisers-neue-kleider-lukasz-dudek-5-m

Kolejna długość to wytrzymałościowe bardzo długie 8a. Mówię do Jacka, że może chce przejść po ekspresach, przypomnieć ruchy. Zaprzecza głową. Widząc z jakim luzem przechodzi trudne miejsce zrozumiałem, że popełniłem gafę. Znów spokój, opanowanie i koncentracja towarzyszą mu podczas wspinaczki. W świetnym stylu dochodzi do kolejnego stanowiska.

O godz 15 jesteśmy na wygodnej półce pod ostatnim wyciągiem na drodze (6c+ nie licżę bo to formalność). Humory dopisują. Odpoczywamy, zjadamy zapasy żywności. W tym momencie sukces jest na wyciągniecie ręki. Znaliśmy wszystkie przechwyty podczas czerwcowej próby. Jaca robi wstawkę typowo roboczą. Wiesza ekspresy, czyści chwyty, przypomina sobie i mnie sekwencję. Robię pierwszą próbę. Gubię się na dojściu ale przechodzę do cruxa i na nim spadam. Z miejsca robię go dwa razy pod rząd. W kolejnych ponownie spadam na tym cholernym przełożeniu nogi. Jaca też oddaje swoje próby i zlatuje tak samo. Zauważam, że robiąc go z miejsca nie jestem w stanie postawić statycznie nogi tylko w ostatniej fazie muszę kopnąć ją na stopień. Idąc w ciągu robi się bardzo loteryjnie i dlatego spadamy. Trzeba zmienić patent na bardziej przewidywalny. Wymyślam, że można wrzucić nogę statycznie ale robi się bardziej siłowo na chwytach. Jaca dopracowuje do układu nóg jeszcze inny układ rąk. Testuje i stwierdza, że jest dużo łatwiej. Pojawia się nadzieja, że może się jednak uda. Odkąd weszliśmy na półkę minęło już kilka godzin, a zmęczenie daje się coraz bardziej we znaki. Próbuje nowym patentem. Wspinam się do cruxa, wydobywam z siebie ostatnie pokłady energii, przechodzę go i…spadam na kolejnym przechwycie. Nie do wiary! Jak mogłem tam spaść!

Odpocznę chwilę i robię ostatnią próbę- mówię do Jacka. Ta sama historia. Spadam identycznie jak wcześniej. Czuję jednak, że moje ciało odmawia współpracy, łapią mnie skurcze. Jesteśmy już 12 godz w ścianie. Jacek bierze los w swoje ręce i uderza. Tylko on już może nas uratować. Nie do wiary! Spada tak samo jak ja! Z powodu zmęczenia, po cruxie pojawił nowy crux z którego spadamy. Jestem pogodzony z tym, że to już koniec. W tym momencie następuje dziwna rzecz. Jacek oznajmia, że on się stąd nie rusza dopóki nie zrobimy tej drogi. Ależ pierdolisz kolego - powiedziałem w myślach. Już po wszystkim. Dociąga się do miejsca i szuka łatwiejszej sekwencji. Asekuruję go z głową spuszczoną, gapiąc się tępo przed siebie. Szamocze się co chwila na linie i nagle krzyczy: Mam. To jest ten patent! Na dowód pokazuje jak robi z miejsca jednym i drugim sposobem. Kurde, wygląda łatwiej.

Johny – mówi, restujemy chwilę i robimy po jednej wstawce! Zrobimy to!

Postanawiam się sprężyć raz jeszcze, wbrew rozsądkowi. To już moja 7 próba na tym wyciągu, a na dolnym 8b+ oddałem jeszcze 3 dodatkowe. Próba ta wygląda podobnie jak wcześniejsza. Przechodzę pierwszego cruxa i znajduję się przed drugim. Czas sprawdzić nowy patent. Szukam zaznaczonego stopnia kładę na nim nogę i…działa!!! Sięgam do restowej klamki. Teraz druga część drogi, w okolicach 7c+, mocno siłowa i wytrzymałościowa. Nie mogę już spaść na tym odcinku. Nie mam siły, rozgina mnie ale mam motywację i wolę by dojść w ciągu do kolejnego stanowiska. To wystarcza…

Następuje teraz magiczny moment, który tylko we dwójkę ogarniamy. Prawdziwa, niczym niezmącona radość, wzruszenie i ekscytacja, że naprawdę nam się udało. Tego dnia zostaliśmy mistrzami świata, zdobyliśmy swój Everest, przeszliśmy na poziom wyżej naszych umiejętności. Na pokonanie Szat tego dnia nie wystarczyło dać z siebie wszystko. Trzeba było wydobyć coś więcej…

 

Łukasz Dudek (Portal Górski, 8a.pl)

 

Na blogu wyprawowym Łukasza i Jacka znajdziecie relacje z poprzednich potyczek z Alpejską Trylogią.

Tutaj znajdziecie galerię zdjęć z Alpejskiej Trylogii.

Zapraszamy także na bloga Łukasza Dudka na Portalu Górskim.

Łukasza wsparła nowa marka lin na polskim rynku Cousin Trestec.

 

pobrane