Zastanawiałam się, jak mam ten komentarz, czy notatkę zacząć. Ale nie miałam pojęcia… w ciągu ostatnich kilku dni, naprawdę dużo się wydarzyło. Byliśmy wszyscy zaniepokojeni, baliśmy się o zdrowie Michała i Pawła. Współczuliśmy im, bo bardzo cierpieli, równocześnie podziwialiśmy oddanie Tomka Mackiewicza i Jacka Telera.

Ich poświęcenie podczas akcji ratunkowej i w następnych dniach. Pamiętajmy, że opieka nad chłopcami była praktycznie całodobowa. A do tego niosła za sobą ogromne obciążenie psychiczne. Nie jest łatwo patrzeć na twarz przyjaciela naznaczoną bólem. Tak samo nie jest łatwo, zmieniać opatrunek i walczyć z własnym potwornym zmęczeniem. A trzeba myśleć o wszystkim, trzeba odbyć ileś rozmów telefonicznych, trzeba powiedzieć coś sensownego w trakcie łączenia na „Kolosach”. Trzeba sensownie się wypowiadać, gdy już trudno sensownie myśleć… Ale jak widać siła przyjaźni na to pozwala. To jest siła, która napędza do czynienia rzeczy wydawałoby się niemożliwych. A jednak, coś jest takiego w człowieku, że nie myśli się, nie kalkuluje, nie zastanawia. Po prostu się to robi i cały czas ma się jeszcze energię na jeszcze więcej. I tak było w tych trudnych dniach w Lattabo.

Jak to Jacek Teler napisał na swoim blogu K2, gdyby nie pasterze… pasterze i kucharze, o których pisał Emilio Previtali i Michał Obrycki. Doskonale nam znany Lativ, Didar, Młolet i inni. Wszyscy niezwykle pozytywni i prawdziwe szczerzy. Terroryści? No cóż, gdyby terroryzm tak wyglądał, ten świat byłby lepszy…

I wczoraj, gdy wszyscy śledziliśmy informacje dotyczące drogi Michała i Pawła do szpitala, pod czujną opieką Jacka Telera, pojawiła się jeszcze jedna wiadomość. W tej akcji ratunkowej, w nocy, w trudnym terenie, w śnieżycy, pojawił się Karim Hayat wraz z ratownikami. Kilka razy czytałam post Karima i nie wiedziała czy dobrze rozumiem treść. Napisałam do niego, odpowiedź jak zwykle serdeczna i miła przyszła błyskawicznie. Karim Hayat tam był, sam nie mógł brać udziału w akcji, ponieważ miał kontuzję kolana, ale wysłał swoich ratowników. Musicie mi uwierzyć na słowo. Kilka godzin zajęło mi namówienie go do paru dosłownie zdań na temat tamtej nocy. Jak zwykle skromny, dowcipny i chętny do pogadania, w ogóle nie rozumiał, czemu ja o to tak dopytuję. Przecież to zupełnie normalne. Zgadzam się, to zupełnie normalne. Tak samo normalne, jak czuwanie całą noc przy rannych, jak brak snu, jak niepewność i oczekiwanie na helikopter. Jak to, że z Bergamo, Simone Moro i Emilio Previtali włączyli się jak tylko mogli do pomocy. To wszystko jest takie normalne, ale równocześnie ta „normalność” daje nam nadzieję. Wiarę w ludzi i w otaczający świat. Dziękujemy Wam za to. Dziękujemy Karimowi, że dziwnym zrządzeniem losu pojawia się w górach w tedy gdy tego potrzebujemy najbardziej i ratuje. Po cichu, skromnie ot po prostu.

A oto, co udało się z Karima Hayata, po długich namowach „wyciągnąć”. Nie będę tego już komentowała, sami oceńcie…

"Ja wraz z Safdarem chcieliśmy dołączyć do wspinaczki do C1 wraz z Pawłem i Michałem. Z powodu bólu mojego kolana, zdecydowaliśmy się jednak zawrócić, o godz. 16 byliśmy w bazie. O godz. 16: 45 otrzymaliśmy od Michała informację o lawinie. Natychmiast powiedziałem do Safdara żeby ruszał w górę, po dwóch godzinach dotarł do Pawła i Michała. Ja w tym czasie przekonałem do pomocy lokalnych pasterzy i wyruszyliśmy w osiem osób na ratunek. Sprowadziliśmy Polaków na noszach wykonanych z drewna. Nie jestem bohaterem, jestem górskim przewodnikiem, kocham polskich legendarnych wspinaczy. I to wszystko." (Tłumaczenie outdoor magazyn)
No i tu pozwolę się z Karimem Hayatem nie zgodzić. Bo dla mnie jest bohaterem, nawet jeśli tak nie uważa.

Małgorzata Klamra