Rok 1981 zaczęliśmy z Tomkiem Klimczykiem wyśmienicie – zrobiliśmy pierwsze zimowe przejście Hematytówki na Raptawickim Murze a 4 kwietnia przeszliśmy jako pierwsi klasycznie Szare Zacięcie na Raptawickiej Turni – stała się wówczas najtrudniejszą drogą w Tatrach Polskich – trudności oceniliśmy na „VIII-" – była to inauguracja tego stopnia w Tatrach.

Kolejny mój pobyt w Białej Wodzie należał do równie egzotycznych.

W 1981 roku w środku lata wróciłem z Kaukazu z obozu PZA. Były to ciężkie czasy PRL-u dla nas wszystkich. W Kieżmarskiej był obóz mojego klubu, do którego postanowiłem dołączyć. Wiem, że dla wielu młodych osób, które to teraz czytają, może się to wydać niewiarygodne. Jednak, kiedy obóz się kończył chcieliśmy wszyscy przenieść się na tabor do Morskiego Oka. W Polsce, jedzenie było na kartki, sklepy puste. Na Słowacji, nie było takiego problemu, szczególnie, że mieliśmy duże dofinasowania klubowe. Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba Jacek Kozaczkiewicz – Koza, zaproponował, aby kupić dwa duże plecaki żarcia i przemycić je przez granicę – bo oficjalnie przecież nam tyle jedzenia nie przepuszczą. Na granicy w Łysej – na której kontrola należała do szczególnie złośliwych, zarówno po stronie polskiej jak i Czechosłowackiej, zawsze rozpakowywano nam plecaki do spodu!

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIJak widać, nie były to czasy polarów, softshelli, primaloftów i goretexów. Fot. Jan Świder

Kombinowaliśmy, którędy najłatwiej będzie iść z przemytem. Wszyscy byli jednomyślni, że najlepiej będzie przez Wantę z Łysej, jednak to był też najniebezpieczniejszy wariant – baliśmy się, że mogą nas zauważyć z przejścia granicznego, albo lotny patrol może nas wylegitymować na początku Białej Wody. Rozważaliśmy wariant, bezpieczny tzn szlak kurierski przez Dolinę Cichą i Zawory, choć Koza – stary przemytnik odradzał, że to za daleko od Moka. Przez „wantę”, było krótko, szybko i lądowaliśmy od razu na taborisku. Plecaki miały ważyć po 35-40 kilogramów, dlatego wybraliśmy takie rozwiązanie. Koza zgłosił się na ochotnika, jak to on – zawsze honorowy. Ja znałem przejście, miałem parę do chodzenia z ciężkim worem po Kaukazie. Z Kozą tworzyliśmy zgrany zespół, który świetnie się bilansował, mimo, że był ode mnie dziesięć lat starszy -takie połączenie siły doświadczenia i entuzjazmu młodości! Przemyt zaplanowaliśmy w szczegółach! Grupa poszła zrobić zakupy. Później my przejęliśmy plecaki – były to dwa wielkie klubowe, przepastne wory na aluminiowych stelażach, których używali w klubie podczas wielu wypraw w Hindukusz. Wsiedliśmy do autobusu na Łysą Polanę jakbyśmy się nie znali. Tak samo po dotarciu, wszyscy poszli w kierunku przejścia granicznego, natomiast my poczekaliśmy chwilę i ruszyliśmy bez słowa w dolinę…

Udało się. Z perspektywy czasu nie mam czego żałować. Wysiłek i ryzyko opłacało się a dzięki temu prowiantowi, dotrwaliśmy do końca wakacji, pod koniec których wraz z Jackiem Kazaczkiewiczem zrobiliśmy przejście sezonu – pierwsze klasycznie powtórzenie, Symfonii Klasycznej na Kazalnicy – drogę Zbigniewa Małolata Czyżewskiego, mającą największy ciąg trudności klasycznych, sięgających „VII-" uważaną wtedy za najtrudniejszą w Tatrach!

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIPo zakończeniu sezonu tatrzańskiego w 1981 roku, pojechaliśmy na Międzynarodowe Zawody we Wspinaniu na Czas na Węgry. Tak prezentowała się reprezentacja Polski w strojach „dowolnych”, jakie wówczas były w dostępności. Choć wszyscy oczywiście w nieśmiertelnych „korkerach”. Od lewej: Krzysztof Pankiewicz, Andrzej Marcisz, Aleksander Lwow i Janusz Nabrdalik.

 ***

W okolicach 2000 roku, wybrałem się zimą na odświeżenie widoków w Białej Wodzie. Trafiłem wówczas na zupełnie inne warunki, droga doliną była wylodzona i trudno się po niej szło. Dreptałem w miękkich podejściówkach a zimowe buty, raki i dziabki niosłem w plecaku. Chciałem podejść pod Galerię Gankową, na której nigdy się nie wspinałem – ba!, nawet nie widziałem jej z bliska.

Na końcu Polany Biała Woda z lasu wyłonił się wielki jak niedźwiedź, ubrany na zielono leśnik. Od razu skojarzyłem jego sylwetkę. Nie czekając aż podejdzie do mnie, odezwałem się pierwszy: Pan to musi być słynny Martin, wiele o Panu słyszałem, że jest Pan tu postrachem wśród turystów i wspinaczy!

- A Pan to kto?

- Ja jestem takim emerytowanym wspinaczem, mam tu swoją drogę na Małym Młynarzu, chciałem zobaczyć ja to wygląda od tej strony. Dawniej, zawsze przychodziłem się tu wspinać wprost z Morskiego Oka!

Sam nie jestem taki mały, ale gość przed którym stałem był iście olbrzymich rozmiarów. Spostrzegłem, że moje prawdziwe wyznanie troszkę go zatkało.

A jak wasze meno, zapytał wpatrzony w moje adidasy, ślizgające się na zalodzonej powierzchni drogi.

- Andrzej Marcisz – odparłem

- I w takich butach idziesz w góry zimą?

Zdjąłem plecak i wyciągnąłem z niego moje koflachy z overbootami berghausa, dwie dziabki Grivela i raki. Znów zobaczyłem zdziwienie w jego oczach, wziął do ręki jednego buta i z uznaniem pokiwał głową, że jemu też by się takie przydały.

Zapytał mnie czy wiem, że u nich obowiązuje zakaz chodzenia zimą?

- A ja na to, że przecież taternicy mogą się wspinać?

- Ale mówisz, że idziesz – ino pozrit?

- Ale sprzęt mam, jakbym coś ciekawego wypatrzył, jakiś fajny lód to może się wespnę!

- Ale jest po południu, niedługo będzie ciemno?

- Mnie to nie wadi, mam dobrą czołówkę!

I tak przekomarzaliśmy się po „polsko-słowacku”, aż w końcu zrezygnowany machnął ręką i kazał mi iść!

Przy resztach światła dziennego, szedłem po stawie w Dolinie Ciężkiej. Było późno i ścianę Galerii oglądnąłem z oddali – zionęła monumentalną czernią, trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły topograficzne. Wiało grobowym chłodem i szybko opuściłem to miejsce. Na Progu Ciężkiej były trudne warunki, mało śniegu i bardzo duże zalodzenie, wolałem schodzić jeszcze na widno. Znów „przeklęta” dolina nie chciała się skończyć, przy świetle czołówki trudno mi było zorientować się gdzie dokładnie jestem.

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIMały Ganek, z Gankową Galerią poniżej fot. Andrzej Marcisz

 ***

Moje skitourowe narty przesuwały się wolno, co chwilę był widok, który chciałem uwiecznić na matrycy aparatu. Warunki marzenie, lekki mrozik, błękitne niebo. Skrzypiący śnieg pod naciskiem nart. Powtarzający się miarowy dźwięk – szu, szu, szu. Dookoła piętrzące się strome zbocza. Granie, szczyty, które teraz znam. Dysponuje nowym, bardziej zaawansowanym technologicznie sprzętem fotograficznym – dlatego warto powtórzyć każdy kadr – a nóż będzie lepszy, wyraźniejszy i pokażą się na nim szczegóły, niewidoczne na wcześniejszych ujęciach. Do charakterystycznej wielkiej wanty u stóp Młynarczyka docieram po przeszło dwóch i pół godzinie. Ale gdzie się spieszyć – cel główny - zrobić lepsze ujęcia Głównej Grani Tatr Wysokich niż posiadam – zazwyczaj z innych grani.

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz II

Zatrzymuje się tu dłużej, słońce oświetla wschodnią ścianę Młynarczyka, widzę jak siedzę na tej wancie z Władkiem Vermessy, Maciek Pawlik robi nam zdjęcie i jest rok 2011 – mówię – Władek zdajesz sobie sprawę, że ostatni raz, byliśmy tu razem w sierpniu 1979 roku! 32 lata temu – ja miałem wtedy niespełna 18 lat a Ty 20… A Władek: a my wciąż tacy piękni… a Maciek: choć wcale nie tacy już młodzi!

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIPod wschodnią ścianą Młynarczyka, w drodze na Galerię Ganku Fot. Maciej Pawlik

Z Władkiem i Maćkiem jesteśmy przyjaciółmi na złe i dobre odkąd zaczęliśmy się wspinać. To blisko już czterdzieści lat wspólnych wspinaczek, wyjazdów, imprez. Tysiące wspomnień z różnych okresów życia. Podczas jednego ze spotkań z rodzaju „przy muzyce o sporcie” – uradziliśmy, że nie godzi się, aby tacy taternicy jak my – czytaj – WIELCY sic! nie robili ściany Galerii Gankowej. Od słowa do słowa (czytaj od drinka do drinka) staliśmy teraz pod Młynarczykiem.

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIWschodnia ściana Młynarczyka, w tle masyw Wysokiej. Fot Andrzej Marcisz

Podejście się ciągnęło, ale miało być najtrudniejszą częścią wyprawy. Przyspieszyliśmy, gdy złapałem się pierwszych chwytów na Filarze Puskasa, wiodącej prawym skrajem Galerii Gankowej – drogi, która jest najdłużej oświetlona, wiedzie wypukłą formacją i daje nadzieję wspinania się w suchej skale. Wspinało się nam świetnie i szybko zdobywaliśmy wysokość.

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IIHumory dopisywały, szczególnie, że w pewnym momencie wanta, na której stoję zaczęła się kołysać Fot. Władysław Vermessy

Przed wyjściem na samą Galerię trafiłem jednak na ściek wodny, skała była nadzwyczaj śliska. Musiałem trochę powalczyć – tatrzańska piątka jak ścianą płynie woda potrafi być wymagająca.

Polski Grzebień - na nartach Doliną Białej Wody. Wędrówka retrospektywna – cz IINa skraju Galerii nie tak łatwo założyć stanowisko, Władek szybko przelicza, że pętla założona jest za kamień, który waży więcej niż cała nasza trójka - musi wytrzymać i to wystarczające stanowisko, które działa w dół ;-) – Maciek śmieje się, że chyba takich trzech chudzielców jak my a nie takich trzech jak on! Fot. Władysław Vermessy

Na Galerii skończyła się jednak sielankowa przygoda. Jakby historia lubiła się powtarzać. Maciek szybko opadał z sił. Mieliśmy jednak spory zapas czasowy, wszystko wydawało się pod kontrolą. Wolno schodziliśmy w kierunku Pustej Ławki. W połowie zejścia uradziliśmy, że ja zejdę szybciej i zabiorę plecaki, które zostawiliśmy pod ścianą, a Władek będzie asekurował Maćka, który czuł się słabiej z minuty na minutę.

Czas biegł jakby szybciej, wróciłem spod ściany na Pustą Ławkę z plecakami, a ich jeszcze nie było. Już na Galerii skończyło nam się picie, wszyscy byliśmy spragnieni. Na szczęście chwilę później pojawili się Władek z Maćkiem. Zejście do Kaczego Stawu było nieprzyjemne, strome i śliskie trawy, później kruchy żleb i piarżysko. Nad Kaczym Stawem Maciek słaniał się nieco na nogach, ale uzupełniliśmy płyny i wolno kontynuowaliśmy powrót. I znów ta „dolina jak Wołga”, bez końca… po 17 godzinach akcji górskiej wykończeni, byliśmy przy aucie. Czuliśmy się znów szczęśliwi, jakby czas cofnął się o 30 lat…

Andrzej Marcisz


Outdoor Team logo