loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Jedziem, jedziem w sosednieje sielo na diskoteku
Jedziem, jedziem na diskoteku so svojej fonotekoj
Jedziem, jedziem s garaża ugnał papinu Pobiedu
Jedziem, jedziem w sosednieje sielo na diskoteku!

{youtube}ett4Uud8ehM{/youtube}


W takim właśnie rytmie dojechaliśmy maszyną do Osmołody. No, może ciutkę wolniejszym. Jazda zygzakiem rządzi się w końcu swoimi prawami.


Z drogi łączącej Stryj z Iwano-Frankiwskiem w tę część Gorganów skręca się trochę za miasteczkiem Dolina, niedaleko monstrualnych rozmiarów zakładu przetwórstwa drewna. To stamtąd gorgańskie świerki jadą dalej w najróżniejsze części globu, w tym do krajów alpejskich, mogących się dzięki stałej dostawie taniego drewna z puszczy położonej gdzieś w "trzecim świecie" poszczycić wysokim poziomem leśnictwa i świetnie zachowanym drzewostanem.


Jeśli przejedzie się właściwy skręt - nic strasznego. Można dojechać drugą drogą i przy okazji odwiedzić miejsce urodzenia Stepana Bandery. My skręciliśmy tam, gdzie trzeba.
Ostatnie czterdzieści kilometrów od miejscowości Perehińsko jedzie się grubo ponad godzinę. Droga jest podziurawiona jak ser szwajcarski przez ciężarówki zwożące ogromne bale drewna z gór. Są to potężne pojazdy, poruszające się z dostojeństwem hipopotama i wzburzające na swej drodze tumany kurzu. Daję słowo - gdy kurz opadał i odsłaniał widok na pełną pstrągów rzekę oraz ciemne, zalesione góry, nieraz wydawało mi się, że dojechaliśmy do Kanady lub na Alaskę.


Osmołoda to malutka osada leśna. Ostatnie większe osiedle przy tej drodze i po tej stronie gór. Głębiej w dolinach znajdują się juz tylko leśniczówki, prowizoryczne obozowiska robotników leśnych, niezagospodarowane, drewniane schroniska oraz jeden niewielki prawosławny skit. Znajdują się w niej trzy sklepy, bar mleczny, przystanek autobusowy, malutki cmentarz i kilka miejsc noclegowych. My podążaliśmy do Arniki, pensjonatu Wiktora i Julii Chudiaków.


Co prawda się nie zapowiedzieliśmy, ale i tak przyjął nas przemiły komitet powitalny. Ralf - przepiękny pies rasy łajka syberyjska, Elwira - czarna kotka, z mnóstwem małych kociąt w brzuszku oraz rudy strachliwy kocur, przyszły ojciec dzieci Eli.


Ralf jest nieprawdopodobnie mądrym psem. Być może również najszczęśliwszym na świecie. Jego ogródkiem są całe Gorgany. Towarzyszy Wiktorowi we wszystkich wycieczkach, również w akcjach ratunkowych. Gdy jego pan akurat nie może pójść w góry, Ralf udaje się w strategiczne miejsce pod sklepem spożywczym, gdzie oczekuje turystów. Gdy tylko pojawi się grupka ludzi z plecakami dołącza się do nich i idzie w góry. Czasem na jeden dzień, czasem na dwa, trzy, a nawet tydzień. Już kilka razy Wiktor musiał po niego jechać do Usť-Czornej po zakarpackiej stronie gór (sześćdziesiąt kilometrów w linii prostej od Osmołody, ale samochodem droga zabiera niemal sześć godzin). Nie ma na świecie człowieka, który był na Sywuli, Grofie, Mołodzie, Wysokiej czy Popadii więcej razy niż Ralf. W razie niepogody: gęstej mgły lub zamieci śnieżnej Ralf służy za chodzący GPS. Nastawia uszy, prostuje do góry ogon i zawsze idzie właściwą ścieżką. Jest to najlepszy przyrząd do nawigacji po Gorganach.
Elwira natomiast raczej nie rusza się z domu. Lubi jak się ją kizia-mizia i mruczy z rozkoszy.


Pensjonat Wiktora jest sercem Osmołody. Co prawda sława, jaka rozpromieniła to miejsce, w ukraińskim reality-show o zamianie żon (w Gorgany trafiła pani z Dniepropietrowska), już przeminęła, dalej pozostaje to jednak najpopularniejsze miejsce spotkań polskich i ukraińskich turystów, pracowników zajmującym się gazociągiem, zbieraczy iwan-czaju (wierzbówki kiprzycy), miłośników przyrody oraz lokalnych ekscentryków.


Czasem Osmołodę odwiedzają Ważne Postacie, urzędnicy nadzorujący pracę Pogotowia Ratunkowego. Oczywiście ani myślą ruszyć się w góry, sprawdzają głównie pieczątki na dokumentach oraz szeroko pojęte umiejętności towarzysko-konsumpcyjne Wiktora. Po kontrolach Wiktor jest dużo bardziej zmęczony, niż po akcjach ratunkowych, z tym że bardziej niż nogi, boli go głowa.


W górskich chatkach przez fundację Karpatski Steżki (http://stezhky.org.ua/), nawet gdy nie ma turystów (a chodzenie od chatki do chatki jest bardzo popularnym stylem uprawiania turystyki w Gorganach) dużo się dzieje. Za ważne centrum kulturalne w lokalnej skali trzeba uznać bez wątpienia domek na połoninie Płyśce pod Grofą, stojący niedaleko miejsca, w którym przed wojną stało polskie schronisko. Często pomieszkuje w nim Kola - miejscowy niebieski ptak, który zjawił się w Gorganach, gdy sytuacja wygoniła go z rodzinnego Krymu, gdzie wiódł żywot włóczęgi i wędrowca - racząc się jedzeniem zostawionym przez turystów i ogrzewając przemarznięte siarczystym, karpackim mrozem członki przy piecu typu koza.  Czasem można trafić na o wiele większe przyjęcia.


Schodziliśmy z Wiktorem z Parenek, a na połoninie właśnie ekipa leśników rozkładała sztućce i talerze prawdziwie imponującej wieczerzy. Panowie mieli wszystko, co trzeba. Kaczkę, ryby, biały ser, smalec, chrupiący chleb i dwie solidne butelki horyłki, czyli wyśmienitego, ale kopiącego jak sto diabłów samogonu. Acha, no i oczywiście dziesięciolitrowy bukłak zwykłej wódki z dystrybutorem. W sam raz na dziesięciu facetów.


Trudno było panów opuścić. A to trzeba było się napić za ruch bezwizowy, a to za miłych gości (mnie), a to miłych gospodarzy (mnie), a to ogólnie za słowiańską przyjaźń, a potem za cokolwiek, żeby nie iść po parzystym toaście, bo po parzystym nie można. Było trochę jak w reportażach Wojciecha Góreckiego z Gruzji, gdyż stołem dowodził najprawdziwszy tamada, który cieszył się powszechnym szacunkiem. Był to nadleśniczy, czy też szef całej służby leśnej, co bardzo rozczuliło Wiktora, gdyż przypomniał sobie swoich przełożonych, którzy za żadne skarby, a nawet pół pałacu Janukowycza nie ruszyliby się w góry na piechotę. Czasem było wesoło, czasem bardzo melancholijnie (wspominaliśmy syna jednego z leśniczych, który zginął w wypadku samochodowym przed rokiem), zawsze bardzo smacznie. Najbardziej polubił mnie gość wyróżniający się wzrostem (ponad metr dziewięćdziesiąt), wielkością dłoni (jak bochen chleba) oraz ubraniem (szare dresy, buty nike, bluza z kapturem, gruby złoty łańcuch na szyi). Udało się zmyć wykorzystując dopiero nadarzającą się okazję nieparzystego toastu.


Kolejną ciekawą postacią Osmołody był bez wątpienia Oleh. Weteran z Donbasu, były gangster, mnich Hare Kryszna, biznesmen, instruktor dywersji, zbieracz iwan-czaju i miłośnik winka Kagor. Odpoczywał od wojny w spokojnych okolicach, popijając piwko i budując Wiktorowi suszarnię do grzybów, które w Gorganach rosną w stadach liczniejszych niż antylopy w Serengetti.
Pewnego razu w Osmołodzie zjawiła się również wesoła ekipa pracująca przy gazociągu. Zachowywali się zupełnie jak gromada strażaków z opowiadania Mój ojciec wstępuje do strażaków Brunona Schulza. Mili chłopcy, ale nicponie. Biegali, wszędzie ich było pełno, duldali sok, zajadali się ziemniaczanym puree i sałatką, przekrzykiwali się, prześcigali w podawaniu potrzebującym solniczki, pieprzniczki, rozentuzjazmowani tematem rozmowy dławili się, krztusili, oblewali napojami siebie i podłogę, przewracali butelki, wypluwali kawałki ziemniaków. Słowem - bardzo chcieli się wygadać. Najsympatyczniejszy z nich - Andriej był olbrzymem. Miał grubo ponad dwa metry, dobrotliwy uśmiech i łapy, którymi mógł zaginać podkowy. Mówił, że najfajniejsza rzeczą na świecie jest mieć dzieci i patrzeć jak rosną. Nie wątpię! Jego syn z pewnością rośnie kilka centymetrów dziennie i oglądanie tego musi być bardzo przyjemne. Andrzej zajmuje się hodowlą ekologicznej cebuli (nawiasem mówiąc - chce ją sprzedawać do Polski, może któryś z czytelników zajmuję się eko-żywnością, certyfikacją itd.? Jak tak - proszę się nie krępować i napisać do mnie), a jego pasją jest historia. Bardzo się cieszył, jak przyznałem mu rację, że Sienkiewicz to pisał bardziej dla pokrzepienia serc, a nie taka cała prawdę. I że w filmie tez nie jest cała prawda, tylko pokrzepianie. Poza tym gonitwa myśli i entuzjazm kazał skakać mu z tematu na temat, co w końcu doprowadziło go do wygłoszenia bardzo interesującego wykładu na temat historii Singapuru. Był naprawdę dobry. Zadowolony, że go słuchamy, podnosił nas i wyściskał. Usłyszałem zgrzyt wszystkich kości, a oczy wyszły mi z orbit na kilkadziesiąt centymetrów - jak w kreskówkach. Jeśli ktoś zastanawiał się jak mocno umie przytulić olbrzym, odpowiem Wam - bardzo, bardzo mocno.


W Osmołodzie jest również przystanek autobusowy. Ostatni na trasie autobusu z Kałusza, a więc wyjątkowy. Akurat podczas naszego pobytu większość mieszkańców zgadała się co, kto umie i jakie kto ma materiały i za własną kasę odnowili pięknie przystanek, bądź co bądź miejsce reprezentacyjne i wizytówkę miasta. Dla chcącego nic trudnego.


Bardzo lubię również restaurację Kafe Osmołoda. Prawie zawsze mieli zupę i jakieś drugie danie. Na przykład wielki serdel z musztardą. Raz tylko przyszliśmy na obiad, ale się okazało, że nie serwują, gdyż akurat jest poniedziałek. Już się więcej o nic nie dopytywałem, gdyż pani obwieściła to o poniedziałku tak naturalnym i oczywistym tonem, ze aż się zawstydziłem, że jak mogła mi w ogóle w głowie pojawić się myśl, że podają jedzenie również w poniedziałki. Mimo poniedziałku mieli natomiast piwo, więc i tę wizytę zaliczam do udanych.


Jedynym zdaniem - Osmołoda jest zupełnie jak Bullerbyn.


Najbardziej jednak w Osmołodzie podobało mi się to, że można stąd pójść na wycieczkę w Gorgany, ale o tym w następnym odcinku.

Hubert Jarzębowski

Kafe OsmolodaKafe Osmoloda

Osmołoda - fot. W. ChudiakOsmołoda - fot. W. Chudiak

OsmołodaOsmołoda

RalfRalf

RalfRalf

WiktorWiktor

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci