Przypadkowi turyści pomogli dwóm osobom, które dostały zawału serca w Tatrach.

W rejonie kopuły szczytowej w Tatrach Zachodnich doszło do dwóch akcji ratunkowych, które najprawdopodobniej zakończyłyby się tragedią, gdyby nie pomoc świadków zdarzenia.

Jedna z akcji miała miejsce w piątek, a druga w niedzielę. W obu przypadkach, jak podaje gazeta.krakowska.pl, turyści w wieku ok. 60 lat doznali zawału serca na szlaku. 

– Te dwa przypadki pokazują dobitnie, że każde ogniwo w tej pierwszej pomocy jest istotne – mówi Łukasz Migiel, ratownik TOPR i ratownik medyczny, który brał udział w obu akcjach ratunkowych w rozmowie dla Gazety Krakowskiej.

W obu przypadkach świadkowie, będący na miejscy rozpoczęli udzielanie pierwszej pomocy. Sprawdzili oddech, drożność dróg oddechowych, zaalarmowali TOPR i rozpoczęli resuscytację. Śmigłowiec pojawił się w przeciągu 10-15 minut, po czym ratownicy przejęli resuscytację.

W niedzielę ratownikom udało się przywrócić tętno mężczyzny, ale gdy przekazywany był lekarzom do szpitala nadal był nieprzytomny. 

TOPR podkreśla, że akcje te mogły mieć negatywny koniec, gdyby nie szybka pomoc turystów.

– W obu przypadkach śmigłowiec dotarł na miejsce w 10-15 minut, co jest w warunkach górskich bardzo krótkim czasem. Ale z punktu widzenia ratowanego jest to czas niewystarczający. Dlatego ogromny ukłon w stronę turystów, którzy podjęli resuscytację natychmiast. Bo wszystkie zaawansowane techniki jakie posiadamy jak śmigłowce, czy defibrylatory nie zadziałają, jeśli nie zostanie podjęty błyskawiczny pierwszy krok. Czyli szybkie rozpoznanie nagłego zatrzymania krążenia oraz natychmiastowa resuscytacja. A tak się zdarzyło w tych dwóch przypadkach na Ciemniaku – mówi Jakub Hornowski, ratownik TOPR dla Gazety Wyborczej.

 

NW

źródło: Gazeta Krakowska