Zapraszamy na wywiad z jednym z najsłynniejszych "ludzi gór" - Denisem Urubko. W wywiadzie przeczytacie o determinacji i miłości do gór oraz poznacie szczegóły wyprawy na Kanczendzonge.

Jakie masz myśli przed wyjazdem?

Bardzo mocne uczucia mam w sercu. Chcę być szczęśliwym. A po co jeszcze chodzić w góry?! Mam marzenie, chcę je spełnić. Własnymi siłami. Podoba mi się włazić na szczyty powyżej 8 metrów! Na razie mam możliwości. Więc spróbujemy. A myśli… Myśli szorstkie i zimne, kłujące. Żeby wszystko kontrolować, żeby nie stworzyć problemów przyjaciołom z zespołu. Uniknąć błędów. Ja do tej pory nie jestem w stanie wiele zrozumieć… wszystko jest skomplikowane. Szczególnie po tragedii w zeszłym roku.

Wybór obiektu, jak w ogóle podchodzisz do wyboru „swojej” góry?

To jest tak samo jak spotkać „swoją”kobietę. Której nie można ufać, ale chcę się zdobyć.
Kiedyś pojawiła się nagła decyzja jak tylko spojrzałem na te górę. Tak było z Peak Pobiedy w 1993 roku, tak było z Cho Oyu w 2002 roku. Czasami „poruszało” zdjęcie … na przykład Kanchendzonga w 2002 roku. Potem pojawiały się myśli, znajdowała się informacja. Można by było próbować szukać wiele przyczyn, powodów, skojarzeń. To wszystko dojrzewało przez jakiś czas, żeby później to nabrało kształty w postaci projektu.
Potem zaczynały się problemy „na drodze” – rodzina, brak pieniędzy, zobowiązania. I kiedy wszystko udawało się przezwyciężyć, dopiero wtedy zaczynała się Własna góra. Nie taka, którą ktoś wybrał za ciebie i zgodzili się wziąć ciebie na wyprawę. A właśnie taka, do której dążyłeś samodzielnie. Realizując ja krok po kroku.

Dlaczego tym razem Kanczendzonga?

Góra wysoka, mistyczna. Olbrzymia, jak wszystkie himalajskie szczyty. Książka „Trawers” o działaniach reprezentacji ZSSR w 1989 roku była objawieniem dla wielu chłopaków mojego pokolenia. Po przeczytaniu marzyłem o Kanczendzondze, zbierałem informacje. I zrozumiałem, że jest jeszcze wiele, co jeszcze nie zostało pokazane - nowego, ciekawego. Jako perspektywa dla następnego kroku. Dlatego północna ściana góry zwróciła moją uwagę. W 2002 roku wchodziłem na Kanczendzongę w składzie zespołu. To była dobre i ważna Nauka. A co z myślami, jak sobie z tym poradzić?!
Północna strona Kanczendzongi jest podobna do sciany od storony Yalung, gdzie my byliśmy 10 lat temu. Takie same tarasy, skalne żebra. Zasadnicza różnica – to jest właśnie żebro na szczycie drogi klasycznej, którego nie ma na Południowej stronie. I co ważne rozumieć, że strona jest bardziej chłodna, wiatr przenosi śnieg na tą stronę… mniej odwiedzana przez innych alpinistów. Od każdej strony Kanczendzonga jest inna – każda jak „obca planeta”. Do każdej z nich inny cel, inne zadanie, inne wyzwanie. Mam wrażenie, że będę wchodził na inną górę.

Droga.

Tam wszystko jest logiczne i proste. Kiedyś patrzyłem na Broad Peak. I widziałem, że od północy garść wariantów – trochę trudniejszych lub prostych, ale podobnych. A od południa była jedna linia w ścianie dla małej grupy. Grzbiet nie nie brałem pod uwagę, bo to jest trochę inny styl. Tak samo tu – można mnóstwo rzeczy wymyśleć pod kątem trawersów, spróbować przejść przez Kangbachen.

Kanchenjanga, fot: Juanra Madariaga

Kanchenjanga, fot: Juanra Madariaga

Początek idzie przez pas seraków. Idealny wariant – przejść przez szczyt krótkiego żebra. W przypadku, kiedy sezon będzie zły, można trochę skręcić w lewo lub w prawo spod Yalung Kang . Potem przeorać śnieg na dolnym tarasie i zaczepić się za skalny bastion Zachodniego Szczytu. Tutaj trzeba zdawać sprawy z tego, że jeżeli iść w kierunku Szczytu Głównego, to trzeba będzie wejść na następny taras. Z którego już trzeba rozpoczynać próbę szturmu. Tak jak planowaliśmy z Lioszką Bołotowym na Everescie– nie stać, nie czekać. Wychodzić na szczyt w nocy. Wtedy jest cieplej i zapas dnia zostaje na zejście.
Jest jeszcze jeden wariant, ale on graniczy z fantastyką. Trzeba będzie zorientować się na miejscu. Jeżeli się uda, to to będzie… Na razie lepiej będzie, jak już się zamknę. Do tego mam daleko sięgające plany, już nie związane z Kanczendzongą. Mam ogromną nadzieje, że los zwiąże mnie z chłopkami na lata.

Skład wyprawy (jak się kształtował, kto jedzie w końcu, kto ma jakie wyznaczone role, opowiedz więcej o swoich partnerach, opisz ich sportowe cechy, jak również ludzkie, doświadczenia i td.)

Chałtury nie ma - to podstawowa zasada. Wszyscy będą pracować na maksymalnych obrotach. Miałem szczęście być w górach z większością z nich. Jestem pewny, że każdy da z siebie wszystko dla wspólnego i własnego sukcesu.

Alex Txikon – to szalony Bask-drwal. W charakterze jego rąk ukryte są siła i gwałtowność. Jeżeli ktoś będzie ciekaw, zachęcam do obejrzenia ile on ma przejść na 8 tysięczniki na swoim koncie – dziesiątkę. A wygranych zawodach w wymachiwaniu siekierą – ponad pięćdziesiąt. Alex już dawno proponował ruszyć razem z nowym projektem, często spotykaliśmy się na wyprawach, wspinaliśmy się w skałach. Można powiedzieć, że to on miał wpływ na podjęcie ostatecznej decyzji. Złapał w Bilbao, ścisnął dłoń tak, aż mi oczy mało nie wyszły na łeb. Już! Ruszamy. Większa ilość lin dla zawieszenia poręczówek dla przejścia drogą klasyczną zdobył Txikon.

Alex Txikon

Alex Txikon

Z Dmitriem Siniewym działaliśmy w Dhaulagiri w 2007 roku. I ja wiem, jak pracowicie on potrafi zmierzać do celu. Mając w sobie dyscyplinę, ufając doświadczeniu innych. My często widujemy się w Moskwie. Z naszym wspólnym przyjacielem Aleksandrem Lotuchinym oni razem planowali wyprawę na Annapurnę tej wiosny. Jednak podczas aklimatyzacji na Elbrusie, Saniok, ratując człowieka złamał nogę. I Siniew odnalazł mnie. Przypomniał, że szaleństwo do dobra rzecz, ale… bez doświadczonego i mądrego uczestnika nie wolno jechać na wyprawę.

Dmitriy Sinev

Dmitriy Sinev

Wielu zna Adam Bieleckiego z jego zimowych wejść w Karakorum. Ponad rok temu spotkaliśmy się podczas festiwalu górskiego w Polsce. Podczas imprezy – piwo, dziewczyny. Rozmawialiśmy o czymś, dyskutowaliśmy … potem znów spotykaliśmy się za górskich imprezach. Podoba mi się jego młode trzeźwe  spojrzenie na życie. Adam zawsze pozytywnie nastawiony i dzielny, nie myśli o pieniądzach, łapie szczęśliwą okazję w każdej konkretnej sytuacji – prawdziwy wiking. Podczas marcowego wspinania w Tatrach pozazdrościłem jego technicznemu przygotowaniu. Nie zważając na skomplikowaną sytuację z opinią publiczną po zimowej tragedii na Broad Peak, Bielecki zdecydował się na wyprawę w góry … z Rosjanami. Ponieważ dawno marzy o nowej linii na 8 tysiącach.

Adam Bielecki

Adam Bielecki

Czwarty uczestnik – to Artiom Braun. Tak samo jak ja, jest wychowankiem Dimy Grekowa, ten wyjątkowy Człowiek jest jego idolem. Właściwie Artiom jest „czarnym koniem” wśród reszty uczestników wyprawy. Artiom „zaczepił” mnie podczas jednego spotkania w sklepie „Lednikowy Period” w Moskwie. On o coś się spytał, ja coś odpowiedziałem, rozmawialiśmy o Ramienskim, gdzie mieszka… a potem kiedyś przyleciał do mnie do Razania na szykownym motorze. Tak po prostu, porozmawiać, dowiedzieć się, jak lepiej przygotować wyprawę na Peak Lenina. Potem już razem z żoną odwiedzaliśmy jego latem i na Nowy Rok, zaprosił nas. On mieszka z rodziną w domu otoczonym lasem nad jeziorem.

Antiom Braun

Antiom Braun

Jako partnerów wyprawy traktujemy wszystkich przyjaciół, którzy nas wspierają. Niestety, nie mogę opowiedzieć o wszystkich, komu są zobowiązani Dmitrij, Alex, Adam i Artiom. Ale mnie przygotowują na wyprawę wiele osób – zbiórka społeczna. „Tomin Chleb” zakład spożywczy w Riazaniu - zapewnił produkty. Dyrektor zakładu Nikołaj Bodiagin sam był kiedyś mocnym alpinistą , i pozostał filozofem. We Włoszech dzięki pomocy Franco Aciebrisa mam możliwość mieszkać i trenować, on jest właścicielem fabryki, która produkuje części dla samochodów, motorów i mebli. To jest główne zaplecze. Polski Klub Alpejski pod kierownictwem Bogusława Magrela organizował moje życie we właściwym kierunku. Sponsorzy „North Face” i „Camp” przeżywają za mnie jak za bardzo bliską osobę. Żona i córka, starszy syn, rodzice – wszyscy wspierają i rozumieją. Więc możliwość wyprawy zawdzięczam dobrym ludziom. Na drodze będziemy wszyscy razem.

Harmonogram wyprawy (kiedy wyjazd, ile czasu przeznaczono na aklimatyzacja, plan wejścia, kiedy schodzicie)?

W wyniku różnorodności zespołu możemy załapać się na trudności. Zdaję sobie z tego sprawę. Jesteśmy z różnych krajów, większość zna się wirtualnie, różne szkoły alpinistyczne… Trzeba będzie wykazać maksymalną ostrożność. Co oznacza że trzeba dokładnie przemyśleć każde działanie, przedyskutować plany, omawiać każdy krok.
Zdecydowaliśmy się spróbować wejść na szczyt droga klasyczną w zwykłym himalajskim stylu. Mamy nadzieje że dokonać wejścia z maksymalnym zapasem odporności. To będzie niezbędny etap.
W przypadku udanego wejścia na Kanczendzongę każdy uczestnik będzie mógł „wpisać” w swoje „aktywa” ten krnąbrny 8-tysięcznik. Wejść na TAKĄ górę drogą klasyczną – to zaszczyt, to ciekawy projekt sam w sobie. A dalej.. Alex, Adam i ja mamy nadzieje porządnie odpocząć w dolinie. I spróbować wejść nowa drogą, tak. Ale powtórzę jeszcze raz – tylko przy sprzyjających okolicznościach.
Więc proszę nie oczekiwać od nas zbyt wiele.

Jaki styl wejścia (alpejski, bez tlenu)?

Tak, dokładnie taki plan dla nowej drogi. Jednak powtórzę, jeżeli wszystko będzie sprzyjało.

Jak sobie radzisz ze wszystkimi językowymi barierami – tu z Włochami, tu z Amerykanami, tu z Polakami. Nie męczy ciągłe mówienie w obcym języku. W sytuacjach kryzysowych bluzgasz po rosyjsku, jak szyfrantka Kat? (* Kat-bohaterka znanego filmu radzieckiego o radzieckim szpiegu Sztirlicu „Siedemnaśćie mgnień wiosny”)

Wiesz, ja się uczę. Choć … nie bluzgać, ale mówić. Niedawno pochwalili mnie, że zacząłem w miarę dobrze wypowiadać się po polsku. Aczkolwiek krótkimi zdaniami … chowam się za lakonicznymi zwrotami, można powiedzieć. To jest dobra rzecz – znać kilka języków obcych. Szczególnie tych krajów i ludzi, którzy są tobie bliscy. Języka angielskiego nauczyłem się według zasady „ na głęboką wodę”. Trzy miesiące podczas wyprawy pod Everestem (* 2000rok). English jest niezbędny wszędzie, jak nie chcesz się zgubić we współczesnym świecie. Potem zamieszkałem we Włoszech, mam tam wiele przyjaciół. Tam otoczenie zniewala energią i muzykalnością. Do tego też we właściwy sposób „popchnął” Franco Acebris – zmusił do nauki kilku słów. A dalej już z górki poszło. Teraz w miarę dobrze się dogaduje we włoskich kawiarniach. Mam nadzieje że z polskim pójdzie szybciej. Bardzo chcę być w towarzystwie, rozmawiać z przyjaciółmi.

Główne trudności tego wejścia, które widzisz w tej chwili.

Bierzemy niedużo produktów i coś do czytania, kiedy już będziemy musieli przeczekać niepogodę. Trekking nie będzie łatwy – w przeciągu 13 dni drogi pod górę przez dżungle, upalne wzgórza, po bezdrożu i ścieżkach Szamabali istnieje większe niebezpieczeństwo zapomnieć po co się właściwie przybyło do Obozu Głównego. To żart, ale jednak…
A na poważnie, to czeka na nas zimno i duże odległości. Góra jest bardzo podobna do Peak Pobiedy. Rozmiary! Z daleka wygląda na zwykłą. A w rzeczywistości! Już teraz wyobrażam sobie, jak trzeba mocno będzie zadzierać głowę od podstawy góry. O składzie zespołu już opowiedziałem – to też jeden z „punktów”. Do tego, z posiadanej informacji wynika, że będziemy jedyną wyprawą od północnej strony Kanczendzongi. Wszystkie wydarzenia będą się rozgrywać po stronie lodowca Yalung. A my będziemy mieli ciszę, prywatność, izolacje.
Ale za to, będzie więcej czasu na myślenie o dziewczynach! Żeby potem po powrocie „do cywilizacji” mieć co opowiadać o Kanczendzondze.

Tłumaczenie: Aliya Abilbayeva

źródło: http://mountain.ru/article/article_display1.php?article_id=6653